Tej, co nie zginęła…

„Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie. Dwie tylko: poezja i dobroć... I więcej nic...” To słowa Cypriana Kamila Norwida. Warto je przypomnieć w czasach, gdy obydwa te słowa  stają się coraz bardziej deficytową wartością. Dziś jedna z tych wartości przychodzi mi na myśl w sposób szczególny i dosłowny, kiedy wpadł mi w ręce zapomniany tomik wierszy noszący jakże wymowny tytuł „Wiatr nas nosi po świecie – Antologia poezji żołnierskiej na obczyźnie 1939 – 1945”… Zbiorek przepięknych wierszy poświęconych przede wszystkim Tej, która 11-go listopada obchodzi swoje święto. Napisanych  przez ludzi, których wiatr historii rozrzucił po świecie, niczym liście zerwane z drzewa…  I których życiowa sytuacja i tragiczny kaprys dziejów w postaci II-giej wojny światowej  skłoniły w niespodziewany  sposób do zamiany pióra na karabin… Albo raczej – połączenia jednego z drugim.
Korzystając z możliwości zamieszczenia tych paru słów na gościnnym portalu Ziemia-Limanowska, chciałbym podzielić się z Czytelnikami jednym z takich wierszy, napisanym bez wątpienia przede wszystkim sercem przez przedwojennego jeszcze poetę, a później żołnierza Brygady Strzelców Karpackich – Mariana Hemara, dla którego Polska  i jego umiłowany Lwów zawsze były wartościami nadrzędnymi. Wiersz napisany w roku 1941-ym, z dala od kraju – w  Aleksandrii.  Wiersz,  którego treść pozostaje wciąż jakże aktualna… Zwłaszcza dziś, kiedy wielu z tych których świętą powinnością i obowiązkiem jest troska o wpajanie patriotyzmu i umiłowania Ojczyzny w sercach i umysłach Rodaków – tego patriotyzmu się wstydzi i szydzi z niego, uważając polskość za nienormalność…
Ukochanej i Drogiej Osobie często darujemy kwiat – jako symbol tego, co czuje serce… Niech ten wiersz będzie się takim kwiatem, co prawda nie „wyhodowanym” własnym piórem i umysłem,  ale przecież nie zawsze wręcza się kwiaty z własnego ogrodu… Niech stanie się takim  kwiatem ofiarowanym z głębi serca w święto Tej, co nie zginęła.
Jeszcze… nie zginęła…

Józef  Kosiarski

Marian Hemar - Modlitwa 
Nie sprowadzaj nas cudem na Ojczyzny łono, Ni przyjaźnią angielską, ni łaską anielską. Jeśli chcesz nam przywrócić ziemię rodzicielską, Nie wracaj darowanej. Przywróć zasłużoną. Nasza to wielka wina, żeśmy z Twoich cudów Nic się nie nauczyli. Na łaski bezbrzeżne Liczyliśmy, tak pewni, jakby nam należne, Aby nas wyręczały z Jej należnych trudów.
Za bardzośmy Ojczyznę kochali świętami. Za bardzośmy wierzyli, że zawsze nad Wisłą Cud będzie czekał na nas i gromy wytrysną Z niebieskiej maginockiej linii ponad nami.
I co dzień szliśmy w pobok Niej – tak jak przechodzień Mija drzewo, a Boga w drzewie nie pamięta. A Ojczyzna codziennie przecież była święta, A Ona właśnie była tym cudem na co dzień.
Spraw, by wstała o własny wielki trud oparta, Biała z naszego żaru, z naszej krwi czerwona, By drogo kosztowała, drogo zapłacona, Żebyśmy już wiedzieli, jak wiele jest warta. By już na zawsze była w każdej naszej trosce I już w każdej czułości, w lęku i rozpaczy, By wnuk, zrodzon w wolności, wiedział, co to znaczy Być wolnym, być u siebie – Być Polakiem w Polsce.