Jestem mocna. Z Katarzyną Łaniewską rozmawia Jan Pospieszalski

- Jeśli robię wrażenie takiej ciepłej i uległej babci, to znaczy, że chyba nadal jestem dobrą aktorką - mówi Katarzyna Łaniewska w rozmowie z Janem Pospieszalskim.
Jako aktorka kojarzona jest Pani z osobą łagodną, troskliwą, pełną ciepła. Nasze spotkanie przed trzema laty na Krakowskim Przedmieściu wyglądało inaczej. Pamiętam mocny głos i wypowiedź bardzo emocjonalną, pełną buntu.  Po 10 kwietnia próbowałam stać w tej kolejce przed Pałacem Prezydenckim. Gdy zabrakło mi siły, usiadłam na ławeczce i zobaczyłam pana z kamerą. Chciałam wtedy koniecznie coś powiedzieć i powiedziałam – z taką złością o tych wszystkich ludziach kultury, którzy jeszcze niedawno demonstrowali tyle ironii, lekceważenia i podłości wobec pary prezydenckiej, a dziś założyli czarne krawaty i mają smutek na twarzach. Wiedziałam, że to nieprawda. Byłam świadkiem, jak prominentny przedstawiciel tych ludzi po przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego wyborach w 2007 r. powiedział, że tylko czeka, żeby tego prezydenta załatwić. To było obrzydliwe. Potem go zobaczyłam przeżywającego żałobę. Jednak ta żałoba nie trwała długo. Po tym moim wystąpieniu w Pana filmie „Solidarni 2010” zaczęło się w koło mnie coś dziać. Co się działo?  Odbierałam anonimowe telefony z pytaniem, ile mi za to zapłacili. Niektórzy znajomi przestali mnie zapraszać, inni udawali, że mnie nie poznają. Widziałam też komentarze w internecie. Gdy potem na spotkaniu w klubie „Gazety Polskiej” pani Ewa Stankiewicz przepraszała mnie za ewentualne nieprzyjemności, odpowiedziałam jej, że jestem dumna, iż mogłam głośno powiedzieć to, co czuję. Bardzo się cieszę, że odważyłam się do pana podejść. Jestem osobą mocną. Jeśli robię wrażenie takiej ciepłej i uległej, to znaczy, że chyba nadal jestem dobrą aktorką (śmiech). Jubileusz 80-lecia zbiega się z Pani jubileuszem 60-lecia artystycznej aktywności. Pani życie i aktorskie role naznaczone są naszą burzliwą historią. Grała Pani w filmie Janusza Morgensterna „Godzina W”. Na ile to, co przeżywała Pani na planie, było spójne z doświadczeniem 11-letniej dziewczynki, która powstanie przeżyła w Warszawie? Pamiętam taki dzień u siebie, na ul. Odolańskiej na Mokotowie, jak mój o cztery lata starszy brat otworzył pianino, babcia wyjęła czerwone i biało płótno i robiła flagę. A brat, który był łącznikiem w powstaniu, zaczął przy tej podniesionej klapie grać hymn Polski. Potem były naloty, bomby, siedzenie w schronie. Bardzo się bałam. W filmie Morgensterna ten klimat był oddany. Po latach w 1981 r. staje Pani wobec kolejnej dramatycznej próby. Gdy w stanie wojennym ks. Jerzy Popiełuszko zaprosił mnie do udziału we mszy za Ojczyznę, przeżyłam wielki moment w moim życiu. Moment zmiany. W szkole teatralnej byłam przecież szefową Akademickiego Związku Studentów Polskich. A teraz zaczęłam działać w konspiracji. To był taki okres nadrabiania tego, że w powstaniu nie mogłam wiele zdziałać. Rozpoczęłam więc swoją prywatną wojnę polsko-jaruzelską. Szukałam konspiracyjnych lokali. Przedstawiałam się jako Agata, choć ludzie i tak mnie żegnali: „Do widzenia, pani Katarzyno”. Jednak prawda jest taka, że moje aktorstwo wiele razy mnie uratowało.
foto: Tomasz Hamrat/Gazeta Polska