W przededniu 70. rocznicy Krwawej Niedzieli na Wołyniu wciąż mamy impas. Polskie i ukraińskie środowiska opiniotwórcze nie znajdują wspólnej płaszczyzny porozumienia w tej sprawie. Co gorsza, wydaje się, że punkty widzenia – polski i ukraiński – oddalają się od siebie coraz bardziej. Sprawa ta ciąży na wzajemnych relacjach i dzieli nasze narody.
W wymiarze moralnym mamy obowiązek nazwania prawdy i oddania czci ofiarom – tak jak na to zasługują. To nie podlega dyskusji. Jednak w wymiarze politycznym musimy pamiętać, że rozgrywka o przyszłość Ukrainy wchodzi w kluczową fazę. I choć nie mamy mocnych kart w tej grze, powinniśmy bronić, w naszym narodowym interesie, prozachodniego kierunku i sił, które ten kierunek wspierają.
„Nie można ignorować 100 tys. ofiar”
Kiedy na wiosnę 1943 r. po raz pierwszy polskie oddziały podziemne Okręgu AK Wołyń raportowały do Komendy Głównej o coraz częstszych przypadkach mordów, jakich dokonuje UPA na Polakach z Wołynia, nikt nie zdawał sobie sprawy, że to dopiero początek zaplanowanej i przeprowadzonej z żelazną konsekwencją czystki etnicznej dokonywanej na ludności polskiej. Zaskoczenie było zupełne, na opór ze strony Polaków nie było szans. Od lutego 1943 r., od zagłady kolonii Parośle w powiecie sarneńskim, poprzez apogeum ataków w lipcu 1943 r., kiedy to jednego dnia zniszczono 99 wsi, aż do 1944 r. zginęło na Wołyniu, według danych IPN, ponad 60 tys. Polaków, a potem dalsze 30–40 tys. w Galicji Wschodniej. Ginęli wszyscy, którzy nie zdołali uciec – mężczyźni, kobiety, dzieci i starcy. Całe wielopokoleniowe rodziny, wioski i miasteczka uległy zagładzie. Nie pozostał po nich żaden ślad. Ani mogiły, ani krzyże nie znaczyły miejsc pochówku ofiar. Okrucieństwo zbrodniarzy było porażające – nigdy wcześniej nie stasowano tak strasznych metod eksterminacji. Coraz większa liczba polskich historyków, i to tych, których w żadnym razie nie można posądzić o stronniczość, mówi wprost – to było ludobójstwo. Prezes IPN dr Łukasz Kamiński w wywiadzie dla ukazującego się we Lwowie pisma „Wysoki Zamek” 23 maja 2013 r. powiedział: „Zbrodnia wołyńska ma wszelkie oznaki określone w konwencji ONZ z 1948 r. Konwencja ta określa ludobójstwo jako świadome działania w celu wyniszczenia całkowicie lub częściowo pewnej grupy narodowościowej, etnicznej, rasowej czy religijnej. Jeżeli ktoś chce uważać żołnierzy UPA za bohaterów, to musi wcześniej zmierzyć się z faktami. Nie można zignorować 100 tysięcy ofiar”.
Front ukraińskiej prawdy
Tymczasem ukraińscy historycy idą w zupełnie innym kierunku. Najnowsza praca Wołodymyra Wiatrowycza, profesora Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, już w tytule powiela stare tezy. „Druga wojna polsko-ukraińska 1942–1947” została napisana z ideologicznych pozycji i bez szacunku dla warsztatu badacza dziejów. Tezy stawiane przez ukraińskiego historyka o rzekomej wojnie polsko-ukraińskiej, w której ludność ukraińska walczyła o wyzwolenie narodowe i społeczne, są niezgodne z faktami. Także teza, że główną siłą była ludność cywilna występująca spontanicznie, czego dowodzić ma rzekomy brak rozkazu do likwidacji Polaków, nie jest prawdziwa. Zresztą oddajmy głos prof. Grzegorzowi Motyce, który na łamach „Nowej Europy Wschodniej” tak napisał o książce Wiatrowycza: „Autora niezbyt interesuje, jak było naprawdę. Próbuje natomiast obronić UPA przed zarzutem prowadzenia zorganizowanych antypolskich czystek. Wiatrowycz opowiada się też za tezą, jakoby konflikt rozpoczęli Polacy na Ziemi Chełmskiej. To twierdzenie oderwane od faktów. Ktoś niezorientowany w zawiłościach stosunków polsko-ukraińskich po przeczytaniu »wołyńskich« fragmentów książki może wręcz odnieść wrażenie, że w ogóle nie było żadnych zorganizowanych mordów na Polakach. Wszystkie retoryczne chwyty Wiatrowycza, jak również posługiwanie się przez niego terminem »wojna«, wynikają, jak się domyślam, z próby zanegowania zbrodniczości antypolskiej akcji UPA. Dlatego już we wstępnych rozdziałach odrzuca on termin ludobójstwo, przeciwstawiając mu właśnie wojnę. Wbrew jednak temu, co pisze, użycie określenia »wojna« nie wyklucza bynajmniej zastosowania pojęcia »ludobójstwo«”.
Takich publikacji jest niestety dużo więcej. Stają się one manifestem poczucia tożsamości narodowej na zachodniej Ukrainie, a recenzenci z poczytnych portali zajmujących się historią najnowszą, jak np. „Istoryczna Prawda”, reklamują je jako pionierskie i przełamujące polskie stereotypy. Taki stan rzeczy należy ocenić jako wyraźny regres w stosunku do nadziei, jakie towarzyszyły pierwszym spotkaniom seminarium „Polska–Ukraina. Trudne pytania”, gdy wydawało się, że dialog otwiera drogę do prawdy, a ta zaś do pojednania. Dziś na Ukrainie poszukuje się raczej ukraińskiej prawdy ze szkodą dla uczciwości badawczej i szans na porozumienie.
Żródło: Gazeta Polska