Pod koniec lat 60. siermiężna gospodarka PRL-u zwolniła jeszcze bardziej, aż w końcu władza komunistyczna musiała sięgnąć do kieszeni i tak już nędznie żyjących robotników. Towarzysz Bolesław Jaszczuk wymyślił „system bodźców materialnego zainteresowania”. Polegał on na wypłacaniu dodatkowych premii w zamian za wzrost wydajności pracy. W praktyce było jednak inaczej. Tak naprawdę była to próba uzyskania od robotników większych nakładów pracy bez dodatkowego wynagrodzenia. Wymyślono, więc nowy, wspaniały plan „regulacji cen”.
W sobotni wieczór 12 grudnia 1970 r., za pośrednictwem radia i telewizji, ogłoszona zastała nowa „regulacja cen”. W praktyce okazało się, że podwyżki dotyczyły głównie produktów spożywczych, materiałów budowlanych, węgla, wyrobów tekstylnych, butów oraz środków czystości. Obniżono ceny na produkty luksusowe, na które i tak nie było stać przeciętnego Polaka, lub zalegające od dłuższego czasu na magazynach. Potaniały telewizory, lodówki, papa asfaltowa, środki farmaceutyczne, żarówki oraz inne produkty niemające wiele wspólnego z budżetem przeciętnej polskiej rodziny. O inteligencji Gomułki i jego ekipy świadczy fakt wyboru terminu operacji. „Niewierząca” władza nie miała świadomości, czym dla społeczeństwa są święta Bożego Narodzenia. Na protestujących robotników wysłano milicję i wojsko. Ulice Wybrzeża spłynęły krwią.
Pomożecie? Pomożemy!
Edward Gierek postanowił zmienić wizerunek partii. Szykowny garnitur, eleganckie okulary zapowiadały powiew luksusu. W latach 1970–1976 eksport na Zachód wzrósł trzykrotnie, a import sześciokrotnie. Sprowadzanie towarów z zagranicy wymagało dużych nakładów finansowych, a w przypadku Polski – zaciągania kredytów na ten cel. Kredyty były stosunkowo tanie, a banki chętnie ich udzielały. Pożyczano pieniądze bardzo obficie, przez co zadłużenie Polski rosło w zastraszającym tempie, w roku 1975 przekroczyło 7 mln dolarów. Ciągły napływ gotówki z Zachodu powodował, że rządzący coraz bardziej rozrzutnie podchodzili do planowanych inwestycji. Budowano kopalnie, elektrownie i huty. W latach 1970–1975 przemysł maszynowy pochłonął 23,4 proc. całości nakładów inwestycyjnych. Przedsięwzięcia były energo- i czasochłonne. Zwykle trwały długie lata, a często wcale nie zostawały ukończone. Jeśli już oddawano je do eksploatacji, pochłaniały niezwykle dużo energii i surowców, co wymuszało kolejne nakłady finansowe. Budowa huty Katowice stała się pod tym względem symbolem. Bezsensowność polskich inwestycji pokazują chociażby zakupione w tym czasie technologie. Licencja na traktor Massey–Fergusson, która miała zapewnić Polsce światowy monopol na produkcję części zamiennych w układzie calowym, okazał się wielką klęską, gdyż w tym czasie cały świat odchodził od układów calowych i polskie części za jakiś czas nie były nikomu potrzebne. Gigantyczne inwestycje dawały możliwość korupcji, wypłacania wysokich premii i nagród. W politbiurze coraz częściej mówiono o konieczności kolejnej „regulacji cen”.
Niektórzy jedzą zbyt dużo mięsa
Autorem odgrzewanego pomysłu podwyżki cen był premier Piotr Jaroszewicz. Projekt przedstawiono 15 czerwca 1976 r. na posiedzeniu Biura Politycznego. W głosowaniu został przyjęty jednogłośnie. Naturalnie nie wolno było robić nic bez zgody Moskwy. Dlatego też kilka dni przed planowaną podwyżką premier Jaroszewicz poleciał na rozmowy z premierem A. Kosyginem, którego próbował zapewnić o słuszności decyzji władz polskich. A. Kosygin wypowiedział się bardzo negatywnie o reformie, twierdząc, że w projekcie są błędy, „rachunki rekompensat podwyżek są zrobione niedbale i każdy zobaczy, że to jakieś oszustwo. Projekt jest zły, a jego uzasadnienie jeszcze gorsze”. Szukano więc nowych rozwiązań, ale nic innego nie wymyślono. Powstawały za to genialne pomysły na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Jeden z towarzyszy na posiedzeniu politbiura stwierdził, że „na skutek złej dystrybucji niektórzy ludzie jedzą za dużo mięsa”.
Dzień gniewu
Równocześnie z planowaniem podwyżek cen rozpatrywano konieczność „zabezpieczenia operacyjnego” tego przedsięwzięcia. Pamiętano, bowiem o skutkach podobnej operacji w roku 1970. Akcję zaplanowaną przez MSW i MO opatrzono kryptonimem „Ćwiczenia Lato `76”. Władza gotowa była na wszystko. Podwyżki cen ogłoszono 24 czerwca 1976 r. Podobnie jak w 1970 r. spychało to większość społeczeństwa na skraj ubóstwa. Rankiem 25 czerwca 1976 r., tuż po rozpoczęciu pracy w Zakładach Metalowych im. Waltera, kilka kobiet zaczęło głośno narzekać na politykę władz, głównie na fakt wprowadzenia podwyżek. Stopniowo także mężczyźni odchodzili od swoich stanowisk. Przed godz. 7 cały Wydział P-6 przerwał pracę. Błyskawicznie rozniosła się wiadomość, że „na P-6 płaczą kobiety”.
Tłum ruszył na ulice Radomia. W szpicy jechały trzy wózki akumulatorowe, za nimi szła grupa ok. tysiąca pieszych. Robotnicy machali flagami, śpiewano hymn państwowy. Protestujący maszerowali w dwóch kolumnach. Tuż za nimi kroczyło tysiące pracowników i pracownic z kilkudziesięciu zakładów pracy. Obrano cel – Komitet Wojewódzki PZPR.
Milicja zablokowała główne drzwi do budynku
Wyjścia awaryjne zabezpieczyli funkcjonariusze SB. Domagano się rozmowy z I sekretarzem, jednak ten początkowo nie chciał rozmawiać z „warchołami”. Gdy się pojawił, wzbudził wściekłość, szarpano go za krawat i marynarkę. W pewnym momencie sekretarz został wepchnięty w tłum strajkujących. Funkcjonariusze MO zdołali go jednak wydobyć spośród zgromadzonych. Coraz więcej protestujących gromadziło się wewnątrz budynku komitetu. Ściągnięto czerwoną flagę z masztu, a jeden z mężczyzn wytarł sobie nią buty. Ludzie śpiewali hymn narodowy. Na maszcie zawisła biało-czerwona flaga. Ok. godz. 12.30 zaczęło się plądrowanie budynku. Obrzucono go kamieniami. Drzwi i okna były mocno zaryglowane, dlatego do ich wyważenia użyto ciężarówek. Z bufetu wynoszono zapasy szynki konserwowej i innych wędlin, jakich od dawna w mieście nie widziano. Ludzie krzyczeli: „Patrzcie, jak te pasibrzuchy żyją! A my?”. Jeden z pracowników KW po latach wspominał: „Do zakładów mięsnych wpadła rozhukana banda. Młode baby szczerbate, ohydny wyraz twarzy. »O patrzcie, oni tu wszystko mają, a nas się głodzi«”. Przed gmachem rozpalono ognisko i wrzucano do niego legitymacje PZPR.
Ok. godz. 13 inne punkty miasta zostały również opanowane przez demonstrantów. Zablokowano dostęp do Urzędu Miejskiego oraz Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej, gdzie próbowano podłożyć ogień. 20 tys. robotników opanowało miasto. Kilkutysięczny tłum zgromadził się pod więzieniem. Tuż po godz. 14 robotnicy, zdenerwowani długim oczekiwaniem na I sekretarza, wtargnęli do budynku, który został doszczętnie zdemolowany. Wyrzucano przez okna meble, telewizory, radia, dywany, artykuły żywnościowe. Palono publikacje Marksa i Lenina. W zajściu uczestniczyli także tajni funkcjonariusze, którzy mieli za zadanie stwarzać pozory przynależności do protestujących i nawoływać do aktywności.
Dom Partii płonie!
W okolicach siedziby władz partyjnych, podczas walk z milicją, zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Pod kołami przyczepy zginęli dwaj młodzi ludzie: Jan Łabędzki i Tadeusz Zabęcki. Protestujący przez długie godziny wozili ciała mężczyzn na wózkach akumulatorowych. Sytuacja w Komitecie stawała się coraz bardziej dramatyczna. Jeden z uczestników zajść wspominał: „Wzięliśmy z Komitetu długi czerwony dywan i jeździliśmy z nim po mieście. Staliśmy na przyczepie i krzyczeliśmy: »Dom partii płonie!«, ludzie rzucali nam kwiaty i bili brawo”. Komitet stanął w płomieniach. Podpalono także zaparkowane w pobliżu samochody, w tym auto I sekretarza. Pod KW PZPR skierowano cztery wozy strażackie, jednak tłum nie pozwolił im dotrzeć do budynku. Na ulicy 1 Maja od kilku godzin wznoszono zapory i barykady z autobusów i samochodów ciężarowych, aby służby nie miały możliwości przejazdu. Nieznani sprawcy wyłamali bramę i wtargnęli na teren Izby Dziecka MO i obrzucili ją kamieniami.
W odwecie milicjanci odpowiedzieli salwą granatów z gazem łzawiącym. Tajni funkcjonariusze przez cały czas zamieszek filmowali demonstrantów. Nad miastem krążył helikopter, z którego wyrzucano na protestujących granaty z gazem łzawiącym. Na ulicach miasta trwały zacięte walki protestujących z milicją. Manifestujący atakowali butelkami z benzyną i kamieniami. Ok. godz. 15 walka stała się wyrównana. Po kilkunastu minutach do funkcjonariuszy milicji dołączyły kolumny ZOMO, wyposażone w armatki wodne i gaz łzawiący. Największe natężenie walk ulicznych miało miejsce w centrum miasta, w okolicach ulic Żeromskiego i 1 Maja. W tych rejonach rozmieszczone zostały najlepsze jednostki ZOMO.
Pomimo ogromnego zaangażowania służb porządkowych w rozgromieniu protestujących walki przybrały charakter ciągły. Demolowano sklepy, podpalano kioski i budynki publiczne. Do godz. 16 sytuacja pod gmachem KW PZPR nie uległa poprawie. Zablokowane wozy strażackie nadal nie miały szans na dojazd do płonącego Komitetu. Podpalono także Urząd Wojewódzki i Biuro Paszportów oraz samochody milicyjne przed Komendą Wojewódzką MO. Ok. godz. 16.20 wyczerpały się zapasy wody w armatkach warszawskich jednostek, musiały więc szybko się wycofać. Było to największe natężenie walk w Radomiu. Zmuszone do odwrotu jednostki milicji rozpoczęły pertraktacje z manifestującymi, jednak te zakończyły się fiaskiem. Rozwścieczony tłum reagował okrzykami wzburzenia i wyzwiskami.
Walki na chwilę osłabły. Władze wykorzystały to i zastosowały inną taktykę. Zgodnie z wytycznymi Komendy Wojewódzkiej MO, dyrektorzy zakładów pracy od godz. 16.30 rozpoczęli odsyłanie do domów pracowników z drugiej zmiany. Przy bramie zakładów przechwytywała ich milicja i przewoziła do aresztu pod zarzutem uczestnictwa w demonstracjach. Działania takie były nagminne, a od momentu przejęcia przez milicję budynku KW PZPR urządzano łapanki na ulicach, zatrzymując nawet przypadkowych przechodniów. Zdarzało się też, że wyciągano ludzi z domów lub gapiów obserwujących zajścia z balkonów. Na ulicy Żeromskiego grupka młodych mężczyzn tłukła szyby wystawowe i plądrowała sklepy. Nie można wykluczyć, że byli to pracownicy aparatu bezpieczeństwa, gdyż zajścia te biernie obserwowała milicja. Prowadzono szeroką akcję dezinformacyjną, która zresztą okazała się później prawdą. Tajni pracownicy Służby Bezpieczeństwa rozpowszechniali pogłoski, że aresztowani ludzie są katowani, torturowani, co zdaniem komendanta miało przestraszyć protestujących. Rezultaty tych działań były niewielkie, a już niebawem słychać było w tłumie głosy namawiające do zajęcia składu broni w Zakładach „Waltera”. Komendant wydał rozkaz tajnym pracownikom SB, znajdującym się wśród protestujących, by tak pokierowali tłumem, aby ten udał się w innym kierunku. Ostatecznie robotnicy skierowali się w stronę więzienia, jednak grube mury i bramy klasztorne uniemożliwiły wdarcie się na jego terytorium, ponadto z aresztu wywieziono wszystkich więźniów politycznych. Radom – niepokorne miasto – oddychał wolnością. Nazajutrz podwyżki cen wycofano.
„Czerwony Radom pamiętam siny”
Porażka władzy ludowej była duża, dlatego zemsta musiała być większa. Aresztowanych przesłuchiwano w brutalny sposób, bito. Sprawa radomskich „ścieżek zdrowia” odbiła się szerokim echem wśród społeczeństwa. Jeden z represjonowanych wspominał po latach: „Krzyknęli: – Leżeć psie! – I każdy musiał leżeć, klęczeć. Nikt nie mógł stać. Widziałem kobiety półnagie, pobite, zapłakane. Wrzucili mnie, skatowanego, do pokoju prokuratora. – Dawać mi tego bandytę! – powiedział. Próbowałem mu coś wyjaśnić, a on: – Zamknij się, bandyto! – I od razu odczytał mi wyrok: miesiąc sankcji. Nie przeczytał mi zarzutu. Bardzo mnie poniżyli. Rozebrali mnie do naga, stawiali skrzynki wódki, denaturatu. Postawili mnie przy tych skrzynkach nago, pobitego, i robili mi zdjęcia”. Inny wspominał: „Siedziałem w piwnicy Komendy Wojewódzkiej, słyszałem straszne jęki ludzi, a najgorzej, jak bito jedną niewiastę w ciąży, ona prosiła, żeby jej nie bito, bo jest w ciąży, a jeden z funkcjonariuszy MO na jej prośbę tak odpowiedział: – Jak żeś k ... brała udział, to żeś się nie bała, że poronisz, a teraz to się boisz?”.
Sen króla Nabuchodonozora
Historię najlepiej da się zrozumieć i ocenić z dłuższej perspektywy. Z cierpienia rodzą się owoce. To właśnie wydarzenia Czerwca zaktywizowały opozycję antykomunistyczną. Powstał KOR, ROPCiO. Kiedy w 1979 r. Jan Paweł II wypowiedział w Warszawie prorocze słowa: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi”, podłoże było już gotowe.
Biblijny Daniel wyjaśnił kiedyś sen króla Nabuchodonozora. Władca widział we śnie wielki posąg o złotej głowie, piersiach ze srebra, biodrach z miedzi, nogach z żelaza i stopach z gliny. Nagle kamień ugodził posąg w stopy i ten skruszył się na pył. W czerwcu 1976 r. ten kamień rzucili robotnicy z Radomia.
Autor jest nauczycielem historii, dyrektorem Publicznego Gimnazjum nr 12 w Radomiu.
foto: czerwiec76.ipn.gov.pl
Autor: Krzysztof Szewczyk
Źródło: Gazeta Polska