Nauka zamiast propagandy - prof. Binienda ostro o zespole Laska

W warszawskim klubie Palladium miało dziś miejsce spotkanie z prof. Wiesławem Biniendą, mec. Marią Szonert-Biniendą oraz posłem Antonim Macierewiczem. Z kolei w najnowszym numerze „Gazety Polskiej” znajduje się interesujący wywiad z prof. Biniendą, którego fragmenty publikujemy.
- Po tym wszystkim, czego dowiedzieliśmy się w ciągu ostatnich trzech lat, już chyba nikt nie jest w stanie uwierzyć, że MAK czy komisja Millera przekazały rzetelne informacje na temat okoliczności katastrofy smoleńskiej - z prof. Wiesławem Biniendą, dziekanem Wydziału Inżynierii Cywilnej Uniwersytetu Akron w USA, rozmawia Artur Dmochowski. Co w ostatnim okresie było, Pana zdaniem, najbardziej istotne w badaniu katastrofy smoleńskiej? W naszej grupie ekspertów zespołu parlamentarnego należy zwrócić uwagę na odkrycia prof. Kazimierza Nowaczyka i inż. Marka Dąbrowskiego. Ich analizy jasno wykazały, że trajektorie lotu Tu-154, którymi posługiwał się MAK oraz komisja rządowa ministra Jerzego Millera, a które zostały wykreślone głównie na podstawie uszkodzenia drzew, nie są spójne z danymi zawartymi w czarnych skrzynkach, rejestratorze ATM czy też w urządzeniu TAWS. Warto przy tym podkreślić, że to TAWS i FMS podają najdokładniej pozycję samolotu. Zatem są to dane najbardziej wiarygodne i spójne, ponadto zostały zbadane w USA, które nie pozostają w kwestii smoleńskiej w konflikcie interesów. Dane te pokazują, że samolot nie mógł uderzyć w „pancerną brzozę”, ponieważ przeleciał kilka metrów ponad nią. Ponadto obie komisje – i rosyjski MAK, i polska komisja Millera – przyjęły trajektorie, według których samolot, gdyby rzeczywiście miał się obracać wokół własnej osi w podany przez nie sposób, musiałby zagłębić się skrzydłem na kilka metrów w ziemię. Czy na podstawie pracy zespołu parlamentarnego można już zarysować najbardziej prawdopodobny przebieg finalnej fazy lotu Tu-154? Wydaje się, że najbardziej spójna jest hipoteza, iż mieliśmy do czynienia z odchodzeniem samolotu, czyli zwiększaniem przez niego wysokości, przy czym wysokość minimalna znajdowała się kilka metrów powyżej koron drzew. Nastąpiło wtedy coś, co tłumaczymy jako wybuchy. Nie znamy ich przyczyn, ale wiemy, że spowodowały one rozczłonkowanie samolotu. Proces ten zaczął się już na kilkadziesiąt metrów przed „pancerną brzozą” i trwał aż do punktu TAWS 38, gdzie nastąpiła gwałtowna destrukcja tupolewa. Do tego punktu maszyna, pomimo postępującego rozpadu, wznosiła się, a piloci walczyli o uzyskanie nad nią kontroli. Jak Pan ocenia wypowiedzi Macieja Laska i jego niedawno powołanego przez rząd zespołu, który ma „wyjaśniać społeczeństwu katastrofę smoleńską”? Czy zespół Laska wnosi coś nowego? Ten zespół wykonuje po prostu polecenia władzy. Sytuacja w związku z badaniem katastrofy samolotu TWA-800* pokazuje, że nawet w wolnym kraju, jakim są USA, urzędnicy komisji państwowej mogą ulegać naciskom i zaczynają wypowiadać się swobodnie dopiero wtedy, kiedy przechodzą na emeryturę. Tym bardziej jest to prawdopodobne w Polsce. Wypowiedzi Macieja Laska stanowią krok do tyłu nawet w porównaniu z ustaleniami, do których już doszła prokuratura. Nie mają one ani wartości naukowej, ani nie stanowią postępu w wiedzy na temat katastrofy.
* W 1996 r. samolot TWA 800 wybuchł w powietrzu i spadł do morza w pobliżu Long Island. Według oficjalnego raportu przyczyną tragedii była iskra, która spowodowała wybuch w zbiorniku paliwa. Jednak obecnie sześciu emerytowanych śledczych NTSB skrytykowało dotychczasowe ustalenia i wezwało do ponownego otwarcia śledztwa. foto: Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Żródło: