- Tytuł: Pod czerwoną okupacją
Wstęp
Ballada o wolnym Krakowie
Kto jeszcze pamięta tamten Kraków – smutne, zaniedbane miasto i szarych, zapracowanych ludzi, spieszących wieczorem przez opustoszały Rynek? Kto pamięta zimą dzwoneczki sań, pomykających zaśnieżonymi ulicami, albo latem stada krów pasących się na Błoniach? Jakże niewielu z nas pamięta stalinowski Kraków lat 50-tych, z konnymi wozami, załadowanymi meblami przymusowych lokatorów, wprowadzających się do „zagęszczanych” mieszkań albo błoto nowego miasta, budowanego nieopodal wraz z wielką hutą – groźnym memento dla starych kamienic i kościołów. Niewielu też pamięta Kraków lat 60-tych, ze złośliwie wygaszonym oświetleniem ulic na powitanie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, przybywającego na milenijne uroczystości, Kraków z kordonami ormowców w biało-czerwonych opaskach na rękawach, blokujących w marcu 1968 roku wejście na Rynek. Kraków dekady Gierka, z tasiemcową kolejką na postoju taksówek na Małym Rynku, z małą fotografią biskupa Wojtyły, zatkniętą na cokole pomnika Mickiewicza w dzień po wyborze Papieża. Kiedy myślimy o tym Krakowie, zapatrzonym w swoją dumną przeszłość i znoszącym cierpliwie objawy śmiertelnej choroby, która powoli zatruwała nie tylko miasto, ale całą Polskę, to czy równocześnie pamiętamy o ludziach niosących płomyki nadziei nawet w najtrudniejszych latach szerzącego się kłamstwa i strachu, za czasów Bieruta, Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego? Nie było ich wielu, ale przynajmniej na moment ożywiali zakurzone lękiem ulice Krakowa, podnosili na duchu skrzywdzonych i zaszczutych, zostawiali po sobie jasny ślad męstwa, wiary i niezłomnej godności. Pojawiali się na różnych zakrętach historii, wzniecali orzeźwiające burze, ale potem znikali gdzieś w cieniu, starannie wymazywani z kronik miasta. Kiedy wysilam pamięć albo wertuję zachowane dokumenty z czasów komuny, wciąż trafiam na Adama, którego nigdy nie zabrakło, gdy światełko wolności zapalało się w oczach przechodniów i gdy dźwięk krakowskich dzwonów obwieszczał zdziwionemu światu, że wbrew geopolitycznym pozorom wciąż jeszcze nie wszystko było stracone. Jego niewysoka, szczupła i wyprostowana sylwetka pojawiała się zawsze w chwilach, gdy Kraków otrząsał się ze wstydu i upokorzenia, a na niebie, wśród białych obłoków i szarych gołębi, zdawała się pojawiać zatroskana, ale uśmiechnięta twarz Niebieskiej Królowej. Poznałem Adama Macedońskiego gdzieś w latach sześćdziesiątych, gdy w piwnicy na Placu Wolnica śpiewał piosenki, od których mocniej biło serce. To były zapomniane pieśni naszego Lwowa, naszych żołnierzy, naszych minionych zwycięstw. A także piosenki naszych rówieśników zza kordonów i żelaznej kurtyny, włoskie, hiszpańskie czy greckie ballady. Był w Krakowie idolem mojego pokolenia, ówczesnych licealistów, studentów, buntowników. Otoczony pięknymi kobietami, z gitarą w dłoni, która wtedy stawała się symbolem nowej muzyki, skromny i serdeczny nie tylko dla przyjaciół, ale i dla nieznajomych, wśród których kręcili się przecież jakże liczni konfidenci bezpieki. Mogła nas wtedy zmylić pogodna twarz gwiazdora krakowskiej bohemy, z pozoru beztroska; mogła zwieść ironia, którą kwitował zgrzebną wegetację peerelowskiego Krakowa. Tak mało wiedzieliśmy wtedy o nim, niepokornym poecie wolnego świata, autorze ironicznych rysunków, tropionych przez cenzurę w „Przekroju” czy „Dzienniku Polskim”. Adam przyjechał do Krakowa jako dziewięcioletni chłopiec, którego rodzinie udało się opuścić Lwów okupowany przez Sowietów i przedostać do Przemyśla okupowanego przez Niemców. Po krótkim pobycie w Skawinie zamieszkał z rodzicami w Krakowie, na Kazimierzu. Doświadczył drugiej okupacji, jako chłopiec oglądał z bliska jak z jego dzielnicy znikają Żydzi, później przypatrywał się znów Sowietom, którzy w 1945 roku weszli do Krakowa. Uczył się w Liceum im. Witkowskiego, konspirował w Narodowym Ruchu Oporu, w którym przeszedł wojskowe przeszkolenie, 3 maja 1946 roku brał udział w rozpędzonej przez komunistów studenckiej demonstracji, a zagrożony aresztowaniem ukrywał się przez kilka miesięcy. Po maturze w 1950 roku studiował na Akademii Sztuk Pięknych i na Uniwersytecie, ale krótko, bo nie miał pieniędzy na studia. Wielokrotnie zatrzymywany i przesłuchiwany, pracował jako robotnik, a od 1953 roku także drukował swoje wiersze, opowiadania, rysunki. W 1956 roku należał do Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego, a w 1961 roku brał udział w walkach o Krzyż w Nowej Hucie. W 1968 roku jeździł jako kurier miedzy Pragą i Paryżem, wożąc wydawnictwa „praskiej wiosny” dla redakcji „Kultury”. Później zakładał „Folksong” przy Muzeum Etnograficznym w Krakowie, pomagał przy organizacji religijnych „Sacrosongów”, współpracował z Ruchem „Światło-Życie” ks. Franciszka Blachnickiego. Od 1976 roku uczestniczył w działalności opozycji antykomunistycznej: był współpracownikiem Komitetu Obrony Robotników (KOR), współzałożycielem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO), sygnatariuszem deklaracji założycielskiej Konfederacji Polski Niepodległej (KPN). W 1979 roku zakładał Chrześcijańską Wspólnotę Ludzi Pracy, wydawał nielegalny „Krzyż Nowohucki”, w sierpniu 1980 roku w kościele Arka Pana w Nowej Hucie brał udział w głodówce popierającej strajkujących stoczniowców. Aktywny w „Solidarności” i Komitecie Obrony Więzionych za Przekonania, po wprowadzeniu stanu wojennego został internowany i pół roku spędził w więzieniach w Nowym Wiśniczu i Załężu. Współpracował z wieloma podziemnymi czasopismami, a w 1984 roku współtworzył Inicjatywę Obywatelską w Obronie Praw Człowieka „Przeciw Przemocy”. Tej jego aktywności starczyłoby na wiele zasłużonych życiorysów i na wiele najwyższych odznaczeń i orderów. A robił to wszystko Adam, wolny lwowiak, krakus z przymusu, obywatel Rzeczpospolitej bez narzuconych granic, zagończyk konspiracji. Lista zasług nie wyczerpywała jednak jego wyobrażenia o wiernej służbie Ojczyźnie. Nie było przecież dotąd mowy o jego najważniejszym zadaniu, o najbardziej niebezpiecznym przedsięwzięciu, o mściwej pasji zmierzenia się z Imperium Zła. Adam Macedoński bardzo wcześnie zaczął myśleć o gromadzeniu dokumentów i utrwalaniu pamięci o Katyniu. Zdobywał emigracyjne publikacje, rozmawiał z rodzinami ofiar, zbierał pamiątki i relacje. W 1978 roku zdecydował się sformalizować dotychczasową działalność i założył nielegalny Instytut Katyński, który wkrótce rozpoczął wydawanie „Biuletynu Katyńskiego”. Gdy niektórzy z liderów opozycji łapali się za głowę i zarzucali mu niewczesny radykalizm, Adam spokojnie i systematycznie kontynuował swoją pracę, nie zrażając się niechęcią części opozycyjnego środowiska, obawiającego się reakcji już nie tyle ze strony polskiej bezpieki, ale sowieckiego KGB. Jego działalność wkrótce stała się znana zarówno w kraju, jak i na emigracji. W 1986 roku założył krakowską Rodzinę Katyńską, w 1989 roku należał do współtwórców Niezależnego Komitetu Historycznego Badania Zbrodni Katyńskiej, a w 1991 roku przystąpił do grona założycieli Polskiej Fundacji Katyńskiej. Poza emigracją, gdzie warunki działania były nieporównanie łatwiejsze, nikt w Polsce nie zrobił tak wiele jak on w dziele upominania się o prawdę i pamięć o katyńskiej zbrodni. Po 1989 roku nie zaprzestał swojej publicznej aktywności, ale różniło go od wielu innych działaczy antykomunistycznej opozycji to, że nie wykorzystał swojego autorytetu i popularności dla politycznej kariery. Zawsze skromny, zawsze zawstydzony wyrazami wdzięczności czy uznania, pozostał w Krakowie uczestnikiem wszelkich solidarnościowych i niepodległościowych akcji, zawsze wierny idei walki o wolną Polskę. Opatrzność pozwoliła zachować go dla nas: 10 kwietnia 2010 roku tylko z powodu chwilowej choroby nie poleciał do Smoleńska… Nie ma takiej nagrody, którą Rzeczpospolita spłaciłaby swój dług wobec Adama Macedońskiego. Nie ma takich słów, które nie byłyby zbyt banalne, aby opisać jego życie. Ale przecież nie stawiamy mu pomnika, za chwilę Adam pojawi się na Placu Szczepańskim, wejdzie do klubu „Pod Gruszką” albo przystanie na rogu Brackiej. I każdy z nas będzie szczęśliwy i dumny, gdy ze swoim charakterystycznym uśmiechem odpowie na nasze powitanie.Ryszard Terlecki