Wiele lat temu kiedy rozpoczynałem swoją przygodę z bushcraftem, nie wiedziałem jeszcze jak bardzo to hobby wypełni moje życie i jak ważną rolę będzie w nim odgrywało. Już jako dziecko uwielbiałem przebywać i bawić się w lesie spędzając w nim prawie każdą wolną chwilę. Bardziej świadomie zacząłem zajmować się bushcraftem jednak w wieku trzynastu lat, zainspirowany programami telewizyjnymi w tematyce survivalu. W tedy też postanowiłem założyć swój własny kanał na platformie YouTube, co dodatkowo motywowało mnie do zgłębiania wiedzy z tej dziedziny: czytania książek, artykułów, oglądania poradników, a następnie konfrontowania zapoznanej wiedzy w realnych warunkach. Stopniowo zdobywałem doświadczenie poczynając od letnich dwu dniowych wypadów, aż po te dłuższe i zimowe. Z czasem jednak pojawiła się u mnie chęć podróżowania w nieco bardziej dzikie i odległe regiony. Niechcąc odkładać marzeń, przystąpiłem do ich realicji jadąc w tym celu do Rumunii, a następnie Ukrainy i choć w tych krajach można było znaleźć owiele bardziej dzikie ostępy niż te, które są nam znane w naszym kraju, to jedank wciąż w myślach pozostawało mi jedno marzenie, aby udać się tam, gdzie przyroda nie została w żaden sposób tknięta ręką człowieka i gdzie możnaby wędrować tygodniami nie natrafiając na drogi, szlaki czy wioski. Właśnie z tej ideii zrodził się w mojej głowie pomysł wyjazdu w subakrktyczne regiony świata. W tamtym czasie był on wyłącznie myślą, ale to od myśli zaczynają się wyszytkie rzeczy jakich dokonują ludzie, oczym w niedługim czasie miałem się przekonać.
Tak to już bywa w życiu, że najlepsze pomysły przychodzą do nas niespodziewanie i są wypadkową różnych nie przewidzianych okolicznośći. Podobnie było i z nami. W 2022r. nie znając się pojechaliśmy na pierwszy zlot grupy Bushcraft Traditional. Spędziliśmy tam trzy niesamowite dni z nowo poznanymi osobami, z którymi od razu nawiązaliśmy nić porozumienia. Odnosząc wrażenie, jakbyśmy znali się z nimi przez całe życie. W szczególny sposób związałem się jednak z dwoma osobami; Michałem Łapą i Wojtkiem Przewłoką. Siedząc i obozójąc do późnych godzin, rozprawiając o różnych tematach przy ognisku odkryliśmy, że każdy z nas w swoich myślach od lat przechowuje jedno marzenie, odbycia wyprawy w prawdziwie dzikie miejsce nie skażone ręką człowieka, w którym możnaby się sprawdzić i żyć na łonie natury, będąc zdanym wyłącznie na siebie i swoje umiejętności. Nie tracąc więc czasu, szybko podjęliśmy decyję. Lecimy do Laponii! Z uwagi na panujący surowy klimat w szerokości geograficznej, którą sobie obraliśmy, termin wyprawy przypadł na przełom czerwca i lpca. Mając więc wyłącznie miesiąc na przygotowania, po powrocie do domów od razu zabraliśmy się do pracy kompletując brakujący sprzęt, zdobywając potrzebne informacje oraz tworząc i zbierając listę prowiatu, który musiał być lekki, zapewniający nam odpowiednią ilość kalorii na wypadek nie obwitości jezior w ryby, zakonserwowany, a także wpisujący się w nurt naszego tradycyjnego stylu, który był jednym z najważniejszych aspektów całego przedsięwzięcia. Sprzęt, który ze sobą zabraliśmy był wzorowany, a także często pochodzący z przełomu XlX i XX wieku. W zgodzie ze swoimi załorzeniami musieliśmy więc zrezygnować ze współczesnych udogodnień i materiałów. Wyjątek od tej regóły stanowił aparat służący do sfilmowania wyprawy oraz środki bezpieczeństwa takie jak apteczka czy telefony.
Wylatując z lotniska w Krakowie, wylądowaliśmy za kołem podbiegunowym w miejscowości Ivalo, gdzie taksówką pojechaliśmy dalej na północ kierując się do maleńkiej wioski Nellim graniczącyej z dziką areą Vätsäri. Stamtąd wyruszyliśmy w dzicz, mając przed sobą nieznany teren, w którym mieliśmy spędzić dwa tygodnie. Początkowo udaliśmy się szutrową drogą prowadzącą wzdłuż granicy rosyjskiej, a następnie kierowaliśmy się jedynym w promieniu setek kilometrów szlakiem, zupełnie nie przypominającym te, które dotychczas mieliśmy okazję poznać w Europie. Szlak wytyczony został za pomocą niebieskich palików, co jakiś czas tylko umieszconych na naszej trasie, nierzadko ginących, zwłasza w miejscach, w których musieliśmy pokonywać bagna, czy przeprawiać się przez rzeki. Po trzech dniach dotarliśmy do pierwszego miejsca, które sobie obraliśmy. Była nim drewniana chata zbudowana z bali o nazwie Piilola. W tym miejscu napotkał nas pierwszy poważny kryzys, mogący rzutować na powodzenie całej reszty wyprawy. Niestety, ale siedemdziesięcioletnie buty Wojtka, choć zachowanie w stanie magazynowym, nie sprostały warunkom jakie przyniosła nam wędrówka przez tajgę. Na skutek marszu po bagnach i skałach z jedenego z jego butów zaczęła odpadać skórzana podeszwa. Zmuszeni sytułacją spędziliśmy w chacie kolejne trzy dni, usiłując w improwizowanych warunkach zreperować buty kompana. Naprawa się powiodła, jednak obówie to nie nadawało się do dalszej drogi. Narodził się więc w naszych głowach pomysł o podziale grupy. Osteczną decycję pozostawiliśmy jednak Wojtkowi. Nie chcąc nas jednak zatrzymywać, przystanął na naszą propozycję. Siedliśmy więc do map, dokładnie analizując i planując wszytkie dni naszej dalszej trasy. Postanowiliśmy, że po tygodniu spotkamy się razem nad jednym z jezor, nad którym obozowaliśmy wcześniej i złowiliśmy naszą pierwszą rybę. Ruszyłem więc wraz z Michałem w dalszą drogę, zostawiając przyjaciela samego codziennie skreślając na kartce kolejny dzień, licząc na szczęśliwe spotkanie po upływie założonego tygodnia. Ponadto w tym czasie nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu z uwagi na to, że teren w którym się znajdowaliśmy nie był obejęty zasięgiem telefonicznym. Wędrując podziwialiśmy zjawiskową przyrodę: krystalicznie czyste jeziora, kwieciste bagna, wzgórza porośnięte tajgą, przestrzenie zasypane skałami, stada reniferów, umykające dzikie króliki, głuszce i chmary rozmitego ptactwa, ciesząc się leśnym życiem, jego urokami i trudami. Jeden z dni okazał się jednak dla nas wyjątkowo trudny. Był to także czas, w którym w Laponii rozpoczynał się sezon na komary. Obraliśmy w tedy dość długą trasę prowadzącą przez liczne bagna i pola głazów, na których nie trudno było o złamanie nogi, ciągle maszerując na azymut posługując się mapą i kompasem z toważystwem tysięcy komarów, które nie pozwalały nam zrobić przerwy na chwilę wytchnienia. Na wyznaczone miejsce kolejngo obozu dotraliśmy dosyć późno, choć pomógł nam w tym nieco niekończący się dzień polarny. Wykończeni lecz zmuszeni sytuacją, od razu zabrliśmy się za rozbijania obozu. Michał rąbiąc drewno z uwagi na obniżoną koncentrację spowodowaną zmęczeniem zranił się, trafiając ostrzem siekiery w piszczel. Sprawa była poważna. Rana, którą sobie zadał była głęboka i nadawała się do szycia. Nie mając jednak odpowiednich narzędzi zmuszeni byliśmy improwizować. Do tego celu wykorzystaliśmy igłę stalową, którą zakrzywiliśmy w łuk oraz nić bawełnianą natartą woskiem pszczelim. Nie była to jednak łatwa, ani przyjemna sprawa. Po zdezynfekowaniu rany spirytusem, Mchał zabrał się za szycie. Walcząc z bólem zszył własną ranę, zakańczając sprawę i rozwiązując kolejny problem. Minęło jeszcze kilka dni zani wróciliśmy na szlak, szczęśliwie spotykając się z Wojtkiem. Wybuchy radości jakie towarzyszyły nam podczas naszego spotkania nie miały końca, jednak czas naszego powrotu i schyłek wyprawy nie chybnie zmierzał do końca. Po trzech dniach siedzieliśmy już w samolocie, niosąc ze sobą bagaż wspomnień i doświadczeń jednego z najpiękniejszych okresów naszego życia.
Całość wyprawy została sfilmowana i opublikowa na kanale Bushcraft Po Polsku znajdującym się na platformie YouTube. https://www.youtube.com/@bushcraftpopolsku4107