Przyszło nam żyć w czasach trudnych i niosących wielorakie zagrożenia, nie tylko natury materialnej, bo pod tym względem bywało już gorzej. Znacznie bardziej niebezpieczne i dla wielu ludzi nawet trudne do zauważenia pozostają zagrożenia związane z niebywałymi chyba jeszcze w naszych dziejach spustoszeniami, jakie dokonują się w sferze ducha naszego Narodu przy pomocy współczesnych narzędzi przekazywania informacji. I nie sposób oprzeć się wrażeniu, że niestety – działania te są celowe, prowadzone z pełną premedytacją w celu demoralizacji szerokich rzesz społeczeństwa, wywołania zaniku patriotyzmu i przywiązania do tradycyjnych wartości sprawdzonych od przeszło tysiąca lat… Jest to osiągane obecnie także przez ograniczanie prawidłowego nauczania historii, a nawet jej zakłamywania.
Nic dziwnego, że zapewne bez większego echa w środkach masowego przekazu minie kolejna rocznica śmierci jednego z bohaterów naszej historii XX w., jakim był generał Władysław Anders. Pozostaje żal i niedosyt, iż postać tego wielkiego Polaka który całkowicie poświęcił się sprawie niepodległości naszego narodu, mimo wszystko zbyt mało miejsca zajmuje w pamięci i świadomości współczesnego pokolenia. W rezultacie - wielu obywateli naszego kraju niewiele wie o tym niezłomnym patriocie, wybitnym żołnierzu i dowódcy, który virtuti militari - czyli cnocie wojennej w dosłownym tego słowa znaczeniu poświęcił niemal całe swoje życie, a przez prawie trzy dziesięciolecia od zakończenia najstraszliwszej z wojen, był symbolem wolnej i niepodległej Ojczyzny. Był nim nie tylko dla wielu tysięcy rodaków, których haniebne skutki umowy jałtańskiej rozproszyły po całym świecie, ale i dla tych pozostających w kraju, którym ignorancja i zdrada sojuszników zamieniła jedną okupację na inną – jeszcze bardziej niebezpieczną, a której tragiczne piętno odczuwamy do dziś i długo jeszcze będziemy odczuwać.
Dlatego chyba warto przypomnieć tego człowieka, warto choćby dlatego że niektórzy z Limanowian tamtego pokolenia spotkali go w swoim życiu i mieli zaszczyt służyć Ojczyźnie pod jego komendą.
Władysław Anders urodził się 11 sierpnia 1892 roku w Błoniu koło Kutna, w rodzinie ziemiańskiej. Gdy ukończył gimnazjum w Warszawie, rodzina Andersów przeniosła się na Litwę gdzie ojciec otrzymał pracę jako zarządca majątku Taurogi. Mając osiemnaście lat rozpoczął naukę w rosyjskiej szkole podoficerskiej (innej możliwości rozpoczęcia kariery wojskowej dla Polaków z zaboru rosyjskiego wówczas przecież nie było), a następnie podjął studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki w Rydze. Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, został powołany do służby w armii rosyjskiej. Już wówczas dał się poznać jako dzielny żołnierz; był trzykrotnie ranny, a za męstwo otrzymał wysokie odznaczenia, m.in. Order Św. Jerzego i Św. Włodzimierza z Mieczami. W roku 1917 ukończył kurs Akademii Sztabu Generalnego w Petersburgu i został skierowany do Rumunii, gdzie objął funkcję szefa sztabu 7-ej Dywizji Strzelców. Jak tylko nadarzyła się sposobność, wstąpił do formującego się wówczas Korpusu Polskiego gen. Dowbora-Muśnickiego i brał czynny udział w formowaniu 1-go Pułku Ułanów, w którym został dowódcą szwadronu. W roku 1918, kiedy odrodziła się wolna i niepodległa Polska, brał udział w rozbrajaniu Niemców w Warszawie, a następnie w Powstaniu Wielkopolskim.
Już dotychczasowy przebieg wojskowej drogi młodego Andersa świadczy, że zawsze czuł się przede wszystkim Polakiem i sprawia niepodległości Ojczyzny była dla niego bardzo ważna. W wolnej Polsce, w kwietniu 1919 roku – już jako podpułkownik Wojska Polskiego, objął dowództwo 1-go Pułku Ułanów Wielkopolskich, z którym wyruszył na wojnę polsko-bolszewicką w 1920 roku. Do dawnych odznaczeń wojennych doszły nowe: czterokrotny Krzyż Walecznych i nadany przez Marszałka Piłsudskiego order Virtuti Militari za bohaterstwo na polu walki. Po zakończeniu działań wojennych podjął studia we francuskiej Wyższej Szkole Wojennej w Paryżu. Po powrocie do kraju objął funkcję dyrektora kursu dla wyższych dowódców w warszawskiej Wyższej Szkole Wojennej. Awans na pułkownika otrzymał w 5-tą rocznicę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej – 15 sierpnia 1925 roku.
Jako kawalerzysta – był ogromnym znawcą i miłośnikiem koni. Kierowana przez niego reprezentacja Wojska Polskiego odniosła wielki sukces na zawodach hipicznych w Nicei w roku 1925, zdobywając cztery pierwsze nagrody, w tym najważniejszą – Puchar Narodów.
Podczas tzw. „przewrotu majowego” pozostał wierny żołnierskiej przysiędze, opowiadając się wówczas po stronie rządu. Postawa ta nie zaważyła jednak na ujemnie na dalszej karierze wojskowej pułkownika Andersa, przeciwnie – Marszałek Piłsudski poznał się na dobrym żołnierzu i w uznaniu dla jego wcześniejszych zasług wojennych oraz honorowej postawy, mianował go dowódcą Samodzielnej Brygady Kawalerii na Wołyniu, a w styczniu 1934 roku awansował do stopnia generała brygady.
W 1937 roku generał Anders objął dowództwo Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, którą poprowadził do boju podczas niemieckiej agresji na Polskę tragicznego września 1939. Brygada ta, wchodząca w skład Armii „Modlin”, walczyła początkowo z Niemcami na granicy Prus Wschodnich a następnie, przedzierając się na południe – prowadziła ciężkie boje w okolicach Płocka, Mińska Mazowieckiego i na Lubelszczyźnie, idąc w kierunku broniącego się jeszcze Lwowa. Cały tragizm sytuacji ujawnił się 17-go września, po zdradzieckiej napaści Armii Czerwonej na całej długości wschodniej granicy naszego kraju. Jedynym wyjściem stało się wówczas rozproszenie oddziałów na mniejsze grupy, których zadaniem były próby wydostania się z okrążenia na Węgry. Podczas jednej z takich prób w okolicach Sambora, Anders - ciężko ranny, dostał się do niewoli sowieckiej.
Jako waleczny i doświadczony żołnierz, który rozpoczął służbę wojskową jeszcze w carskiej armii, Generał był dla Rosjan zbyt cenny, aby podzielić los tysięcy swoich towarzyszy broni, wymordowanych w Katyniu i innych miejscach. Ranny, niemal pozbawiony opieki lekarskiej, został osadzony początkowo w więzieniu we Lwowie, a następnie w centralnym więzieniu NKWD na Łubiance w Moskwie i poddany prawie dwuletniemu poniżającemu śledztwu i brutalnym przesłuchaniom w celu zmuszenia go do wstąpienia do Armii Czerwonej. Z tej trudnej sytuacji wyratował go wybuch wojny niemiecko-sowieckiej i zmiana sytuacji militarnej w Europie, kiedy to Anglia i Francja stały się sojusznikami Związku Sowieckiego i pojawiła tam się możliwość utworzenia polskiego wojska.
Trzeba nadmienić, że podczas tragicznego września do niewoli sowieckiej, oprócz kilkunastu tysięcy oficerów, dostało się około ćwierć miliona żołnierzy polskich, którzy w nieludzkich warunkach przebywali w różnorakich obozach pracy i łagrach na ogromnych obszarach Rosji Sowieckiej. Ponadto, podobny los spotkał prawie dwumilionową rzeszę cywilnych obywateli polskich z zajętych przez Armię Czerwoną wschodnich kresów Rzeczypospolitej, uznanych za wrogów sowieckiego systemu i deportowanych w głąb Rosji na powolne wyniszczenie głodem, chorobami i pracą ponad siły.
Toteż gdy 14 sierpnia 1941 roku została zawarta polsko-sowiecka umowa wojskowa, generał Anders otrzymał propozycję utworzenia oddziałów polskich z przebywających na terytorium Rosji Polaków, którym rząd sowiecki łaskawie raczył udzielić „amnestii”. Od samego początku organizowanie Armii Polskiej w warunkach sowieckiego bałaganu i bezprawia, przebiegało z wielkimi trudnościami. Brakowało przede wszystkim broni, umundurowania i żywności, a stan zgłaszających się do wojska ludzi był opłakany. Byli schorowani, wycieńczeni, w strzępach mundurów i cywilnych łachów, z licznymi odmrożeniami. Ponadto, do miejsc formowania się poszczególnych oddziałów przybywali nie tylko dawni żołnierze, lecz przybywało też wiele ludności cywilnej, w tym kobiet i dzieci. Niektórzy byli w tak strasznym stanie, że nie byli już w stanie przeżyć i umierali po kilku dniach. Trzeba było nadludzkich wysiłków, aby wszystkim tym ludziom zapewnić chociaż minimalną opiekę lekarską, żywność i dach nad głową. Odrębny problem stanowił dla generała Andersa niewyjaśniony jeszcze wtedy brak kilkunastu tysięcy polskich oficerów, co do których miał pewność że dostali się do niewoli sowieckiej.
Władze sowieckie nie tylko stwarzały coraz większe trudności zaopatrzeniowe, lecz domagały się natychmiastowego wyruszenia świeżo sformowanych i niedozbrojonych oddziałów na front. Cel był oczywisty – jeżeli Polakom udało się przeżyć łagry, powinni w miarę szybko zginąć na froncie. Po kolejnym drastycznym ograniczeniu przez Rosjan racji żywnościowych, Anders podjął jedynie słuszną w zaistniałej sytuacji decyzję o wyprowadzeniu Polaków na południe – do kontrolowanej przez Anglików Persji (dzisiejszy Iran). Ewakuacja odbyła się w dwóch etapach, w marcu i sierpniu 1942 roku i objęła łącznie około 115 tysięcy obywateli polskich, w tym 72 tysiące żołnierzy. Byli oni nielicznymi szczęśliwcami, bo sowiecką ziemię opuścił w ten sposób zaledwie jeden na kilkunastu zesłańców.
Po przybyciu do Persji, generał Anders robił wszystko co tylko było możliwe, aby żołnierze których udało mu się wyprowadzić z sowieckiego piekła, doszli do pełnej formy. Dopiero teraz - po odkarmieniu, umundurowaniu i uzbrojeniu przez Brytyjczyków, rozpoczął się okres właściwego powrotu do zdrowia oraz intensywnych szkoleń i ćwiczeń. Uratowane w ten sposób wojsko utworzyło Polską Armię na Wschodzie, z którą połączyła się wkrótce wsławiona już w bojach z Niemcami w Afryce Północnej, Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich.
Wręczenie 5-ej Wileńskiej Dywizji Piechoty sztandaru z Matką Boską Ostrobramską i napisem: „Pod Twoją obronę uciekamy się”...
Ale nie tylko wojsko stało się przedmiotem troski generała Andersa. Starał się on także stworzyć godne warunki życia dla uratowanej ludności cywilnej. Zakładano szkoły powszechne i średnie, drukowano książki i podręczniki, robiono wszystko aby tym wygnańcom i tułaczom stworzyć atmosferę polskiego domu na dalekiej i obcej ziemi.
Wiosną 1943 roku świat dowiedział się o odkryciu przez Niemców masowych grobów polskich oficerów w Katyniu, o których wcześniej bezskutecznie dopominał się u Stalina generał Anders. Gdy rząd polski zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie sprawy, reakcja władz sowieckich była typowa: wykrętne odpowiedzi obciążające tą niesłychaną zbrodnią Niemców, oraz posądzenie Polaków o zajęcie wrogiej postawy wobec Związku Sowieckiego i zerwanie stosunków dyplomatycznych z rządem polskim.
Gdy Armia Polska na Wschodzie została przemianowana na II Korpus Polski, nadszedł czas na udział wraz z sojusznikami w inwazji na Półwysep Apeniński. Siły Korpusu w liczbie przeszło 50 tysięcy żołnierzy zostały przetransportowane do Włoch i włączone w skład 8-ej Armii brytyjskiej. 23 marca 1944 roku, podczas spotkania generała Andersa z dowódcą wojsk brytyjskich, postanowiono o powierzeniu polskim jednostkom jednego z najtrudniejszych zadań na froncie włoskim – zdobycie niemieckich umocnień w rejonie górskiego masywu Monte Cassino, stanowiącego najsilniejsze ogniwo tzw. Linii Gustawa, zamykającej wojskom alianckim od południa drogę na Rzym. Anders doskonale zdawał sobie sprawę z trudności zadania, na którym wykrwawiły się już wcześniej trzy natarcia wojsk brytyjskich, amerykańskich i nowozelandzkich. Lecz wiedział też o szerzonej w świecie sowieckiej propagandzie, jakoby Polacy nie chcieli walczyć z Niemcami.
Po tygodniu niespotykanie ciężkich i zawziętych ataków, 18-go maja 1944 roku polska flaga została zatknięta na ruinach starożytnego klasztoru benedyktynów na Monte Cassino. Straty polskie wyniosły ponad 900 zabitych i 3,5 tysiąca rannych, przy czym ogólne straty wojsk sprzymierzonych w tym rejonie wyniosły około 50 tysięcy poległych.
Dziś jakże istotną i drogą każdemu polskiemu sercu pamiątką po tamtych dniach jest przepiękny polski cmentarz wojenny, znajdujący się nieopodal klasztoru; cmentarz który niczym otwarta księga widoczna z murów benedyktyńskiego opactwa - jakże wymownie przemawia do zwiedzających go pielgrzymów: „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w Jej służbie”. Cmentarze żołnierzy innych narodowości znajdują się w dolinie rzeki Rapido, w obrębie miasta Cassino. Jedynie Polacy spoczywają tam wysoko w górze, w rejonie swoich najbardziej krwawych walk, jak gdyby Bóg już teraz chciał ich mieć bliżej nieba. Cztery z przeszło tysiąca grobów należą do żołnierzy z powiatu limanowskiego. Tu, pod Monte Cassino jak i na całym szlaku bojowym II-go Korpusu, przygotowywał żołnierskie serca na rychłe spotkanie z Bogiem, pochodzący z Sowlin kapelan 3-ciej Dywizji Strzelców Karpackich - ksiądz pułkownik Józef Joniec.
Po krótkim odpoczynku i przeprowadzeniu uzupełnień, polscy żołnierze nadal bili się we Włoszech, zdobywając Ankonę, przełamując linię Gotów, walcząc o Bolonię i mając nadzieję, że niedługo powrócą z bronią w ręku do wolnej i niepodległej Ojczyzny. Niestety, postanowienia jałtańskie zniweczyły tę nadzieję. Liczące prawie 100 tysięcy Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, zaprawione i doświadczone w bitwach, wyposażone w nowoczesną broń, nie mogły powrócić do kraju. Nawet parada zwycięstwa po zakończeniu wojny odbyła się bez udziału Polaków, bo alianci nie chcieli drażnić Stalina. Polska, będąca najwierniejszym sojusznikiem Francji a potem Wielkiej Brytanii od początku i w najcięższym okresie działań wojennych, została wydana na łup swojego odwiecznego i nienasyconego wroga – wschodniego sąsiada, który na długo niestety zaprowadził w kraju swój porządek, zabierając w dodatku połowę jego terytorium. Tylko ogromnemu autorytetowi Generała jakim cieszył się wśród żołnierzy, należy zawdzięczać iż w wojsku nie doszło do otwartego buntu i wypowiedzenia posłuszeństwa aliantom.
Już po zakończeniu działań wojennych do II Korpusu zgłaszali się jeszcze Polacy uwolnieni z niemieckich obozów koncentracyjnych, przymusowi robotnicy i jeńcy wojenni. Dla wszystkich generał Anders starał się być nie tylko dowódcą, ale przede wszystkim ojcem i opiekunem. Tworzono liczne warsztaty pracy, kursy nauki zawodu, dla młodzieży organizowano wyższe studia z wykładami w języku polskim. Podobnie jak na całym szlaku wojennym, działały polowe drukarnie i ukazywała się polska prasa: „Orzeł Biały”, „Na szlaku Kresowej”… Cywile i żołnierze rozwiązanych i nikomu już niepotrzebnych oddziałów powoli rozpraszali się po całym świecie. Lecz spośród niemal 200 tysięcy ludzi którym zaproponowano powrót do kraju, chęć powrotu wyraziło jedynie około 30 tysięcy. Pozostali albo nie mieli już gdzie wracać, bo dla Kresowiaków ich dawna ojczyzna stała się teraz Związkiem Sowieckim, lub też doskonale zdawali sobie sprawę z sytuacji w kraju. Ci co powrócili – byli „od Andersa”, a więc niebezpieczni dla władzy ludowej. Toteż wielu z nich na długie lata znalazło się w ubeckich więzieniach lub zostało deportowanych do nowych łagrów w sowieckim „raju na ziemi”.
Generał Anders dobrze wiedział o tragicznej sytuacji w kraju rządzonym przez komunistów i dobrze znał sowiecki system zniewolenia. Nigdy zresztą tego nie ukrywał, zarówno wobec swoich żołnierzy, jaki w rozmowach z zachodnimi politykami. Toteż 26 września 1946 roku ówczesna „rada ministrów” pozbawiła go polskiego obywatelstwa, a wraz z nim 75-ciu generałów i wyższych oficerów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Po latach Generał stał się dla świata i tysięcy Polaków rozproszonych po świecie symbolem wiary w przyszłą niepodległość Ojczyzny i bezkompromisowego oporu wobec decyzji narzuconych Jej siłą sowieckich dywizji. Zamieszkał w Londynie, skąd kierował działalnością polskiej emigracji niepodległościowej. Z żołnierza zmienił się w polityka i gdzie tylko można było, upominał się o naprawienie wyrządzonej Polsce krzywdy i niesprawiedliwości. Wolne chwile poświęcał pracy pisarskiej. Warto, a nawet trzeba sięgnąć po zbiór jego wspomnień, wydanych pod wiele mówiącym tytułem „Bez ostatniego rozdziału”. Pod koniec życia wziął udział w uroczystych obchodach 25-ej rocznicy bitwy o Monte Cassino. Była to jego ostatnia ziemska pielgrzymka do miejsca, gdzie na zawsze pozostało tylu jego żołnierzy.
Zmarł 12 maja 1970 roku, dziwnym zrządzeniem Opatrzności – dokładnie w rocznicę rozpoczęcia bitwy. Tak jak prosił, został pochowany wśród swoich żołnierzy na Monte Cassino.
Niech te słowa, poświęcone pamięci jednego z naszych bohaterów narodowych ostatniego stulecia, uzupełni nam – współczesnym, przepiękny i jakże wymowny wiersz emigracyjnego poety – Jana Lechonia, zatytułowany „Przypowieść. Generałowi Andersowi”:
Żołnierz, który zostawił ślady swojej stopy
Na wszystkich niedostępnych drogach Europy,
Szedł naprzód, gdy nie mogli najbardziej zajadli,
I wdzierał się na szczyty, z których inni spadli;
Zdobywszy wolność innym dłońmi skrwawionemi,
Dowiedział się nareszcie, że sam nie ma ziemi.
I wtedy ktoś rozumny – nie rozumny szałem –
Powiedział mu: „Od dawna wszystko to wiedziałem,
Wiedziałem, że nikt twoich ran ci nie odwdzięczy,
Bo niczym krew, co płynie, przy złocie, co brzęczy,
I nigdy nikt nie liczył leżących w mogile,
Bo czym jest duch anielski przy szatańskiej sile ?
Jak żal mi, że ci oczy nareszcie otwarto !
I powiedz mi sam teraz, czy to było warto ?”
A żołnierz milczał chwilę i ujrzał po chwili
Tych wszystkich, co wracali i co nie wrócili,
Tych wszystkich, którzy legli w cudzoziemskim grobie,
Co mówili „Wrócimy”, nie myśląc o sobie.
I widzi jakichś jeźdźców w tumanach kurzawy
I słyszy dźwięk mazurka i tłumu wołanie:
Dąbrowski z ziemi włoskiej wraca do Warszawy.
„Czy warto ?” Odpowiedział: „Ach ! śmieszne pytanie !”
Były żołnierz WP