Wioletta Machniewska: Czy zgadza się Pan z opinią wyrażoną przez Tadeusza Mazowieckiego, że za wcześnie jest na pochwały jak i negatywną ocenę rządu?
Stanisław Michalkiewicz: Tadeusz Mazowiecki już wcześniej był znany z powolności - ale w tym przypadku nawet słynna "postawa służebna", którą odruchowo przyjmuje od czasów stalinowskich i która chyba stała się drugą jego naturą - nawet ona nie tłumaczy opinii, jakoby za wcześnie było na ocenę rządu Donalda Tuska. Rząd ten zakończył przecież pełną czteroletnią kadencję - a taka okoliczność nawet przez najszczerszych demokratów uważana bywa za sposobność do dokonania oceny - tym bardziej, że rząd premiera Tuska rozpoczął kolejna kadencję w tym samym składzie koalicyjnym. Niekompetencja tego rządu, jaka ujawniła się choćby w związku z przygotowaniami do Euro2012, z pewnością skłoni rządzące naszym nieszczęśliwym krajem bezpieczniackie watahy do dokonania rozliczenia i przeprowadzenia podmianki - ale dopiero po olimpiadzie. Jeśli pan Tadeusz Mazowiecki to właśnie miał na myśli - to co innego, to może mieć rację.
Co sprawia, że PSL do tej pory tkwi w koalicji z PO?
Bo PSL, jak wiadomo, ma stuprocentową zdolność koalicyjną - z tym, że każe za możliwość korzystania z niej dobrze sobie płacić. Z punktu widzenia bezpieczniackich gangów, jakie Polską rządzą, PSL jest bardzo wygodnym uczestnikiem rządowych koalicji, bo jako partia całkowicie bezideowa, świetnie nadaje się do zarządzania kapitalizmem kompradorskim, jaki ustanowiony został u nas w roku 1989 i z którego bezpieczniacy przy pomocy agentury kontrolujący kluczowe segmenty gospodarki i w ogóle - państwa - ciągną grubą rentę. Proszę zwrócić uwagę, że PSL właściwie jest poza wszelką krytyką - co wskazywałoby na to, iż w koalicji pełni funkcję męża zaufania. Kiedy wspomnimy "Nocną zmianę" z 1992 roku, to lepiej to rozumiemy.
Czy politycy jak i społeczeństwo polskie są gotowi do zmian takich jakie dokonują się na Węgrzech?
Społeczeństwo ani tym bardziej "politycy", a zwłaszcza ich "gotowość" nie mają tu nic do rzeczy. "Cud" węgierski polega na tym, że Niemcy, Rosja i Francja, które kontrolują węgierską gospodarkę, wyślizgały zupełnie tamtejszych bezpieczniaków. Ci, kiedy zorientowali się, że zostali na lodzie, jednym susem przeskoczyli na stronę udręczonego narodu w nadziei, że wywalczy coś i dla nich. Dlatego właśnie Wiktor Orban nie ma na Węgrzech właściwie żadnej opozycji. Pomstuje na niego Unia, no i oczywiście - Żydostwo, w imieniu którego w naszym nieszczęśliwym kraju szczuje na niego "Gazeta Wyborcza". Ale nasi bezpieczniacy na coś takiego wcale nie są gotowi - bo ich tak nie wyślizgano. Dlatego nastawiają się na zachowanie status quo i wystrugują z banana coraz to nowych "polityków", których będą stręczyć naszemu mniej wartościowemu narodowi na Umiłowanych Przywódców - ostatnio nawet osobę legitymującą się dokumentami wystawionymi na nazwisko "Anna Grodzka".
Czy dzisiaj można używać w dyskursie publicznym określenia zdrajca w stosunku do określonych postaw politycznych?
W stosunku do zdrajcy, który kogoś zdradził, na przykład - wspólnika w bandzie, czy własny naród - nie tylko można, ale nawet trzeba.
Jaka jest szansa rozliczenia zdrajców, sprzedawczyków?
Taka szansa pojawiłaby się w momencie, gdyby zdradzeni uzyskali możliwość takiego rozliczenia w tzw. "majestacie prawa". Dopóki jednak naszym nieszczęśliwym krajem rządzą bezpieczniackie watahy, to istnieje możliwość rozliczenia tylko w stosunku do tych, którzy ich zdradzili - natomiast zdrajców narodu - nie. Oto przykład: w grudniu 2011 roku minęło 16 lat od oskarżenia premiera Józefa Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji przez jego własnego ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego. Mimo upływu 16 lat NIKT nie poniósł z tego tytułu jakiejkolwiek odpowiedzialności.
Dlaczego politycy,, którym przyszło sprawować realną władzę, zarzucili swoje liberalne poglądy i stali się typowymi etatystami, jak np. liberałowie gdańscy? Czy też zaczęli głosić poglądy liberalne, gdy przestali sprawować władzę, jak np. Balcerowicz?
Oni nie sprawują żadnej realnej władzy, tylko piastują jej zewnętrzne znamiona, więc nic dziwnego, że muszą wtedy dostosować swoje poglądy do wymagań kapitalizmu kompradorskiego. PO ma program - ale nie zawsze wie jaki - bo prawdziwym programem rządu premiera Tuska jest realizowanie poleceń bezpieczniackiej watahy, która powierzyła mu zewnętrzne znamiona władzy. Pan premier Tusk mógłby nam to jeszcze lepiej zobrazować, gdyby szczerze odpowiedział nam na pytanie, kto zabronił mu kandydowania w wyborach prezydenckich w roku 2010 - ale nam tego nie powie, bo to największa tajemnica państwowa.
Państwo Polskie to państwo socjalne, PiS to socjaliści, takie jednoznaczne stwierdzenia słychać ze strony UPR-u. Po 1989 r. Polacy znaleźli się w ciągu "jednej nocy" bez żadnego przygotowania w nowej rzeczywistości, dla wielu obcej. Pozbawiono ich możliwości zarobkowania, ale również widoku na możliwość rozwiązania problemów egzystencjalnych, które osaczały i osaczają całe rodziny. Czy można mówić o państwie socjalnym, w którym obywatel pozostający bez pracy z nie swojej winy otrzymuje zasiłek w wysokości 500 zł miesięcznie przez okres do 12 miesięcy. Czy jest to państwo socjalne, w którym matka z trójką dzieci zamieszkuje w ogrodowej drewnianej altance, czy też migracja mężów, ojców, matek za granicę w celach zarobkowych? Inaczej mówiąc, jakim językiem należy z takimi ludźmi rozmawiać, jakich argumentów używać by przekonać ich o słuszności programu UPR-u i praktycznego jego poparcia swoim wyborczym głosem?
Problemem nie jest "państwo socjalne" tylko - pozbawienie możliwości zarobkowania, które jest następstwem przyjęcia w 1989 roku modelu kapitalizmu kompradorskiego. Trzeba by kapitalizm kompradorski zastąpić zwyczajnym kapitalizmem i w ten sposób odblokować zablokowany narodowy potencjał ekonomiczny - ale PiS chyba tego nie chce, tylko opowiada bajki o "Polsce solidarnej" - jakby herbata robiła się słodsza od mieszania. A nie chce - bo wtedy trzeba by rozgonić tych wszystkich Umiłowanych przywódców i ich nepotów, a w każdym razie - ich większość. No to po co wtedy i partia i prezes?
Czy Solidarna Polska jest alternatywą dla PiS-u, a Zbigniew Ziobro dla Jarosława Kaczyńskiego?
Nie jest - to chyba widać.
Gdyby żył Jan Paweł II, to czy jego obecność wpływałaby pozytywnie na jakość dyskursu politycznego? Czy takie rekwizyty jak świński ryj lub plastikowy penis byłyby używane w uprawianiu polityki?
Jana Pawła II nikt nie słuchał nawet za życia - a cóż dopiero teraz, kiedy pełni on rolę szyldu, za którym chowa się każdy kto tylko chce. Przecież nie tylko "wierny syn Kościoła", czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa się na niego powołuje, ale również - Aleksander Kwaśniewski, opowiadając, jak to "wychował się" na paryskiej "Kulturze" i nauce społecznej Kościoła. Jak będzie trzeba, to i Palikot zacznie się powoływać - ale na razie, to znaczy - na tym etapie, ekscytuje idiotów apostazją.
Dziękuję za rozmowę.
Autor: Wioletta Machniewska Źródło: Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy http://ksd.media.pl/aktualnoci/744-wywiad-ze-stanislawm-michalkiewiczem