Któż z nas nie marzy o prawdziwym domu – bezpiecznej przystani, w której zawsze możemy znaleźć oparcie i wytchnienie, gdzie jesteśmy kochani, rozumiani i oczekiwani. O domu, w którym czeka na nas przysłowiowy talerz ciepłej zupy – nie tej ze stołówki, lecz przyrządzonej rękami kochającej matki. O domu, w którym pachnie domowe, niedzielne ciasto?
Jak stworzyć taki dom?
Młodzi, zaczynając wspólne życie, na pewno także zadają sobie to pytanie. Dlaczego – w takim razie – coraz większej rzeszy ludzi tego marzenia nie udaje się zrealizować?
„Dom nasz – to miłość nasza” – mówi poeta. No, właśnie – tam jest dom, gdzie jest miłość. Dom to nie cztery ściany i dach – to tylko budynek (wyraźne rozróżnienie tych dwóch pojęć widać w innych językach np.: <house – home> [ang.] czy <das Haus – das Zuhause, das Heim> [niem.]. Dom to atmosfera, którą buduje miłość – ta prawdziwa, wspaniała, której najpełniejszą i najlepszą definicję podał już św. Paweł w I Liście do Koryntian (Kor., I, 13, 4-8)
[...]
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie jest bezwstydna,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą. -/-
[...]
A jaka jest ta nasza miłość? Czy oznacza ona dla nas to, co dla św. Pawła?
Miłość to pragnienie prawdziwego dobra dla drugiego człowieka, prawdziwego – i nie tylko dla mnie, ale także dla tego drugiego, a może przede wszystkim właśnie dla niego.
Co to jest prawdziwe dobro, łatwo zrozumieć na przykładzie.
Chore dziecko boli brzuszek, ale mimo to ma ochotę na czekoladkę. Czy dobra matka, kochająca swoje dziecko, pozwoli mu ją zjeść, wiedząc, że może mu to zaszkodzić? Nie – kochająca matka poda gorzkie krople, bo to one w tym momencie są dla dziecka prawdziwym dobrem.
Prawdziwe dobro bywa trudne, często niewygodne, jeszcze częściej wymaga wyrzeczeń, odroczenia przyjemności, nieraz sprzeciwienia się innym. Ale to ono, prawdziwe dobro, jest tym, czego powinniśmy pragnąć dla drugich w imię naszej miłości.
Miłości ofiarnej, cierpliwej, która jest nie tylko uczuciem, ale także postawą i wolą wytrwania przy drugim w dobrej i złej doli (ślubujemy to chociażby w przysiędze małżeńskiej), czyli takiej, o jakiej mówi św. Paweł, musimy się uczyć. I to ciągle, i do końca naszych dni.
Uczymy się jej nie gdzie indziej, a tylko i wyłącznie we własnej rodzinie – przez doświadczanie bezinteresownej, bezwarunkowej miłości, poczucia bezpieczeństwa, których źródłem jest prawidłowa relacja z rodzicami, a w pierwszym okresie życia przede wszystkim z matką.
Wielokrotnie próbowano udowodnić tezę, iż do wychowania potomstwa matka nie jest potrzebna, wystarczy tylko zapewnić dobre warunki, pożywienie, odpowiednią ilość witamin, a rozwój potoczy się gładko.
Prof. Vitus B. Dröscher, analizując eksperymenty innych naukowców z małpami ( na ludziach eksperymentów przeprowadzać nie wolno), pokazał wyraźnie, iż taka teza to bzdura i totalne kłamstwo. Swoje obserwacje i wnioski zawarł w książce „Rodzinne gniazdo”, gdzie wykazał, iż osobnika wychowywanego bez matki cechuje bierność, apatia, lęk, a także brak zainteresowania czymkolwiek. Rozwój jego mózgu zostaje zahamowany wskutek braku właściwych bodźców. Tak wychowywana istota często wpada w szał i agresję skierowane nie tylko przeciw innym, ale także przeciwko sobie. Nie potrafi ona nawiązać prawidłowych relacji z innymi, budować prawdziwych więzi, przeżywać miłości, ani nią obdarzać.
Takie spustoszenia w psychice zwierząt spowodował tylko jeden fakt – odłączenie od matki i wychowanie bez jej ciepła. Obserwacje potwierdzają i udowadniają, że także w psychice człowieka, wychowywanego bez matczynej miłości, następują tak straszliwe zmiany.
Czy zatem jasno potrafimy uzmysłowić sobie, jak wielkie niebezpieczeństwo dla przyszłego szczęścia naszych pociech niesie fakt nieobecności matki w życiu dziecka, a zwłaszcza w jego pierwszym okresie? Czy uświadamiamy sobie wyraźnie fakt, jak wielką i niezastąpioną rolę w życiu każdego człowieka odgrywa matka – matka, która niejako ociepla to rodzinne gniazdo?
Prof. Dröscher kończy swoją książkę znamiennym przesłaniem, skierowanym do nas wszystkich: „Klucz do zgody między ludźmi i między narodami leży w miłości rodziców do swoich dzieci, a więc w tym, co nazywamy ciepłem rodzinnego gniazda”.
Dlaczego tak trudno dzisiaj o to ciepło w rodzinnym gnieździe?
Dlaczego coraz więcej rodzin przeżywa kryzys?
W tym miejscu można by wymienić wiele przyczyn takiej sytuacji, jednakże jedną z najważniejszych wydaje się być moda na życie <na luzie>, bez wysiłku i zobowiązań, bez odpowiedzialności – po prostu łatwe i przyjemne. Unikanie odpowiedzialności za cokolwiek lub kogokolwiek to wręcz przekleństwo nowoczesnego życia, to chyba podstawa niepokoju i niezadowolenia prześladującego dzisiejszy świat.
Przykładem takiego życia bez odpowiedzialności, <na luzie> są nieformalne związki, zwłaszcza młodych ludzi. Czy my, rodzice, zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie kryją się za takim stylem życia? Czy rozumiemy, iż takie życie przekreśla szansę na rozwój prawdziwej miłości między dwojgiem ludzi, a nawet ją uniemożliwia? Czy pojmujemy, iż w takim życiu nie ma niczego stałego, żadnego filara, na którym można by zakotwiczyć rodzinne szczęście? Czy dociera do nas prawda, iż w takim związku trudno będzie się oprzeć różnym pokusom i zachciankom, skoro jest on tylko <na próbę>? Czy to jest prawdziwe dobro, jakiego powinniśmy chcieć i bronić dla naszego dziecka? Czy, wreszcie, zastanawiamy się nad tym, jakie życie czeka przyszłe potomstwo w takiej rodzinie – czy aby nie pełne obaw i niepewności? Czy ono też ma żyć <na próbę>? Co, w związku z tym, <po próbie>?
A przecież w prawdziwym życiu nic się nie dzieje na próbę! To prawdziwe życie jest twarde – wymaga od nas prawdy, a więc jednoznaczności, uczciwości, sumienności, konsekwencji, czyli po prostu odpowiedzialności za siebie i za innych. Życie w związku nieformalnym na pewno tej odpowiedzialności nie uczy, ani jej nie służy.
A poza wszystkim:, jeśli jesteśmy katolikami, to dobrze wiemy, iż takie życie jest grzechem. Wiemy również, iż grzech niesie zawsze tylko samo zło dla człowieka. Jak – wobec tego – my, rodzice, reagujemy na takie sytuacje w naszych rodzinach? Czy nie przymykamy pobłażliwie oka, stwierdzając, na swoje (i dzieci) usprawiedliwienie: <wszyscy tak robią – takie czasy>? Następnie narzekamy, jak straszne są te czasy i dziwimy się, dlaczego tak się dzieje. Oburzamy się na ten zdemoralizowany świat i wytrwale szukamy przyczyn takiego stanu rzeczy, zapominając o sprawach podstawowych, przede wszystkim o Dekalogu.
By sobie o tym przypomnieć, może wystarczyłoby wprowadzić w życie tylko słowa naszego papieża, – „Jeśli chcecie – wy, rodzice – obronić wasze dzieci przed demoralizacją, przed duchową pustką, jakie proponuje świat przez różne środowiska, a nawet szkolne programy, otoczcie te dzieci ciepłem waszej rodzicielskiej miłości i dajcie im przykład chrześcijańskiego życia”.
Autor: BS & TG