4 lipca, Dzień Niepodległości w USA, a w Polsce środa – zwykły normalny dzień. Poza tym początek wakacji i zero pomysłu jaki zakątek świata odwiedzić. Zapowiadają się nudne wakacje. Wzdycham sobie ciężko i włączam muzykę. Kiedy tak kontempluję nudę dostaję smsa. Kasia[K]: Słyszałeś kiedyś o drodze do Santiago de Compostela?
Ja[J]: Tak, słyszałem.
[K]: Nie chciałbyś się przejść?
[J] : Kiedy?
[K]: W te wakacje. Tutaj nastąpił prosty proces myślowy, który zajął hmm…. około 2 sekund!
[J]: Ok, idę!!!!!! Szybka, spontaniczna decyzja, czyli tak jak lubię.
Pominę szukanie biletów, dojazdów, planowanie, gromadzenie sprzętu oraz wiele innych spraw, które zajęły mniej więcej 2 tygodnie.
19 lipca, niedziela rano, wylot z Wrocławia do Barcelony. Szybkie zwiedzanie. Sagrada Familia. Park Guell. Las Ramblas. Szalony ten Gaudi ale miał chłopak kreatywny umysł. Barcelona jest przepiękna. Strasznie tam drogo. Nocny autobus do Leon. 8 godzin ale z klimatyzacja więc da się wytrzymać. Jesteśmy na miejscu. Patrzę na stopy… Rany…. Nie zaczęliśmy jeszcze iść a już stopy spuchnięte. Ubieram sandały i luzuje rzepy – da się iść. Zaczynamy naszą pielgrzymkę!!!
Dzień 1 Pierwsza sprawa to zakup kredencjału. Bez niego nie możemy nocować w specjalnych noclegowniach dla pielgrzymów (po hiszp..:albergue). Podczas poszukiwań odpowiedniego miejsca kupujemy muszle św Jakuba czyli symbol każdego pielgrzyma. Jedna z ważniejszych zasad pielgrzyma: kiedy widzisz kogoś z muszlą pozdrawiasz go słowami: Buen camino (w wolnym tłumaczeniu: Szerokiej Drogi). 2 godz, kilka km i udaje nam się znaleźć siedzibę stowarzyszenia przyjaciół El Camino. Kupujemy kredencjały i możemy wyruszyć w trasę. Jest godz. 12, straszny ukrop ale nie mamy wyboru i trzeba iść. Goni nas czas – mamy tylko 10 dni. Idziemy energicznie i pełni entuzjazmu. Sandału zakupione tuż przed wyjazdem trochę uwierają. Po 10 km krótki odpoczynek i pierwsza pieczątka w kredencjale. Pieczątki to dowód, że byliśmy w danym miejscu i nie oszukujemy jadąc np. samochodem. Bez nich nie można spać w miejskich albergue, które są najtańsze i najbardziej przyjazne pielgrzymom. Kolejne 10 km. Pierwszy nocleg. Okazuje się, że zabranie całkiem nowych sandałów to nie był dobry pomysł. Stopy obtarte w kilku miejscach do krwi. Szybka pomoc i medyczna i wygląda na to, że będzie dobrze. Jesteśmy lekko zmęczeni ale po prysznicu, praniu i posiłku nabieramy nowej energii. Pobudka - wędrówka - prysznic - pranie - posiłek - odpoczynek to harmonogram dnia, który będzie nam towarzyszyć praktycznie do końca. Słońce zachodzi, oczy same się zamykają – czas spać! Budzę się w środku nocy. Jakiś Koreańczyk chrapie jak odkurzacz. Ludzie uciekają z jego otoczenia na drugi koniec sali. Po chwili znowu zasypiam.
Dzień 2, 5.30 pobudka. Pospałbym jeszcze ale im wcześniej wyjdziemy tym lepiej. Rano jest chłodno. Można iść bardzo szybko. Po lekkim śniadaniu wyruszamy. Dzisiaj idę w butach z cienką podeszwą – najgłupsza rzecz jaką zrobiłem podczas wędrówki….. ale o tym później. Idzie się wygodnie, nie czuje obtarć z dnia poprzedniego. Idziemy żwawo. Wszystko powoli budzi się do życia. Widzimy piękny wschód słońca. 15 km, krótka przerwa. Spotykamy pierwszych Polaków na trasie. Idą z namiotem już ok 3 tygodni. Okazuje się, że studiują na tym samym uniwersytecie. Po krótkim posiłku i rozmowie, żegnamy się i idziemy dalej. Droga robi się coraz bardziej kamienista i zaczynam żałować doboru obuwia. Nie zamieniam jednak na sandały bo obtarcia bolałby bardziej. Robi się coraz cieplej. Idzie się coraz gorzej. Przez cienką podeszwę czuję każdy kamień, a jest ich setki na każdym metrze kwadratowym. Teraz już wiem, czemu wiele osób idzie w butach trekkingowych pomimo upału. Do tego zaczyna mnie boleć biodro. Na szczęście jeszcze tylko kilka km do dużej miejscowości Astorga. Te kilka km to istna mordęga i próba charakteru.Po godzinie, która trwała wiecznie udaje się nam dojść. Przed sklepem widzę kosz z kijami. Kupuję jeden drewniany za 5 Euro. Najlepsza inwestycja podczas całej pielgrzymki!!!! Udaję się znaleźć dobrą, tanią restaurację. Odpoczywamy godzinę. Jemy pyszny obiad na który składa się przystawka, filet z kurczaka z frytkami i na deser ryż z mlekiem – niebo w gębie. Zwiedzamy szybko miasto bo w planie mamy przejść jeszcze 5 km żeby nocować poza dużym miastem. Spotykamy 3 Polaków. Rozmawiamy chwilę i żegnamy się. Szybkie zakupy w supermarkecie El Arbol (czyli drzewo;)). Znowu spotykamy tych samych Polaków co wcześniej. Proponują, żeby razem iść na nocleg. Po krótkim zastanowieniu zgadzamy się. Krystian, Marlena i Darek idą prawie 3 tygodnie. Zaczęli na samym początku trasy czyli Saint-Jean-Pied-de-Port. 5km przechodzimy szybko w miłym towarzystwie. Zakupiony kijek również pomaga. Docieramy do Murias Rechivaldo. Jedno albergue już całe pełne. Drugie też, ale okazuje się, że mają jeszcze jeden pokój ekstra – w sam raz dla naszej piątki. Warunki co prawda dalekie od wersalu ale poza dachem na głową i ciepłym prysznicem nic nam nie potrzeba. Znowu szybki prysznic, pranie i posiłek. Później sesja zdjęciowa bo wygląda na to, że następnego dnia będziemy znowu iść we dwójkę. Bardziej mylić się nie mogłem ……
Tekst i zdjęcia: Maciek Sukiennik