Bez tytułu

   Przebrzmiał huk salwy honorowej na limanowskim Rynku … . Rozpętała się burza, a po prawdzie, nagonka na organizatorów. Oberwało się prawie wszystkim! Panu Burmistrzowi, że to firmuje. Młodzieży z grupy rekonstrukcji historycznych i ze Związku Strzeleckiego „Strzelec” chyba tylko za to, że w ogóle chciało się jej przyjść i uczestniczyć. Przecież mogli iść na piwo. Albo na przedwyborczą wódeczkę. A może, nie daj Boże, ich przymuszono! Nie oszczędzono nawet wojska, tego prawdziwego. Honorowym gościom z zagranicy (nie wymienię z nazwy, bo mi wstyd, jak cholera!), że pod flagą jednego z zaborców. Porównaj sobie, wszechwiedzący adwersarzu, flagę Austro-Węgier  (tzw. kompromisową) i obecną flagę naszych bratanków! Któryś raz z rzędu pastwiono się w niewybredny sposób nad legendą Komendanta. Przeciwko mnie, jako organizatorowi inscenizacji, wytoczono działa najcięższego kalibru i postawiono wiele zarzutów, ze zdradą włącznie.
   Skąd takie wściekłe ataki? Dlaczego? Bo ktoś odważył się ukraść odrobinę z monopolu na prawdę, wiedzę, organizację i rząd dusz. Niewiele, zaledwie tylko szczyptę. Ale okazało się, że i tak za wiele. Komu? Zacnym wpływowym obywatelom, którzy do perfekcji opanowali sztukę prężenia piersi zawsze w pierwszym szeregu. „Jakiś tam” Sukiennik ośmielił się pomieszać im szyki. Ruki po szwam. Zakazać takich praktyk!
   W trakcie składania wieńców i kwiatów pod Tablicą Katyńską doszły do moich uszu komentarze, rzucane zresztą głośno, przez „zasłużonych wielce” dla rozwoju naszego miasta w poprzednich dekadach dostojników. Jeszcze do niedawna celebrowali to Święto w swoim zamkniętym, hermetycznym gronie. Na co im była potrzebna publiczność? Doprowadzili do tego, że – oczywiście poza nimi i delegacjami – w uroczystościach uczestniczyła tylko garstka mieszkańców. Bodaj cztery lata temu doliczyłem się przy Pomniku Nieznanego Żołnierza niespełna trzydziestu świętujących.
A teraz będą prawić kazania o patriotyźmie, honorze, Ojczyźnie. Jakże trudno im było oddać kilka metrów kwadratowych w szczelnie zapełnionym szpalerze na rynku, gdy wprowadziłem delegację naszych gości. Zresztą przy pomocy urzędnika magistratu odpowiedzialnego za przebieg uroczystości. Za co z serca dziękuję.
   W ubiegłym roku była nas, uczestników inscenizacji, garstka. W tym roku, blisko dwudziestu bezpośrednio zaangażowanych w przebieg rekonstrukcji inspekcji.
Rok temu „wzięliśmy” to niejako z zaskoczenia. W tym roku już nam nie odpuścili.
Uodporniłem się już dawno na złośliwe komentarze i się nimi nie zrażam. Z wieloma zarzutami nie zamierzam polemizować, bo ubliżałoby to mojej godności. Nie mówcie mi, proszę , o hańbieniu polskiego munduru. Moje pokolenie może coś na ten temat też powiedzieć. To ZOMO-wcy w polskich mundurach pałowali nas w stanie wojennym,
to SB-cy z orłem na czapce zamordowali księży: Popiełuszkę, Zycha, Suchowolca, Niedzielaka, wielu działaczy opozycyjnych i niepodległościowych (pamiętacie Piotra Bartoszcze, działacza ruchu ludowego), to funkcjonariusze ZOMO zastrzelili podczas pacyfikacji kopalni „Wujek” dziewięciu górników, a dwudziestu jeden ranili. Wspomnę jeszcze ze służby wojskowej „politruków” i ich poprzedników w polskich mundurach, tzw. „popów”, czy pełniących obowiązki polaka. Świadomie nie z dużej litery. Razem z aparatem UB i NKWD wymordowali jeszcze w trakcie wojny, i w latach późniejszych, setki tysięcy polskich patriotów. Wystarczy.
   11 listopada, w niedzielne południe, stanęli na limanowskim Rynku: Komendant ze swoimi legunami i węgierski huzar w stroju galowym huzarów Grafa Nádasdy z 9. pułku. Towarzysze broni! To ci huzarzy, którzy wykrwawili się na Jabłońcu. W trakcie Bitwy Limanowskiej walczyli ramię w ramię z odwiecznym wspólnym wrogiem.
I jeszcze rok później, na froncie wołyńskim, pod Kuklami ( 22 października 1915 roku),
gdzie I i III Brygada Legionów Polskich powstrzymała razem z budapeszteńską 10. Dywizją Kawalerii (9.,10. i 13.pułki huzarów plus inne jednostki) rosyjską ofensywę.
   Juliusz Bator w „Wojnie Galicyjskiej” napisał:
„Rzeczywiste historyczne znaczenie bitwy limanowskiej było jednak o wiele donioślejsze od tego, jakie mogli przeczuć współcześni wydarzeniom, i przerastało najważniejszy ówczesny cel sprzymierzonych, czyli utrzymanie parlamentarnej monarchii habsburskiej. Dzięki temu zwycięstwu zahamowano najgroźniejszą rosyjską ofensywę
i uratowano dla kultury zachodniej całą Europę Środkową. Nie ulega wątpliwości, iż gdyby wówczas nie utrzymano frontu – wojna byłaby definitywnie przegrana, co dla Polaków i Ukraińców oznaczałoby całkowite przejście pod rządy wschodniego zaborcy. Zwycięstwo Rosji oddałoby też w jej ręce los Kotliny Dunajskiej i Bałkanów, i to z całkowitą aprobatą jej zachodnich sprzymierzeńców. Carskie samodzierżawie rozciągnęłoby się na znaczną część kontynentu, i to zapewne na trwałe, gdyż bez klęski w Rosji nie byłoby też rewolucji.
   W takim wypadku Polska nie miałaby szans na wyzwolenie i uległaby, mimo pobożnych życzeń Romana Dmowskiego, całkowitej rusyfikacji. Los jej byłby zwycięskiej entencie obojętny, ponieważ nie potrzebowałaby jej jako przedmurza przed nieistniejącym bolszewizmem, ani też jako zabezpieczenia przed odradzającą się potęgą Niemiec. Dlatego niezależnie od świadomości tego faktu i intencji tych żołnierzy państw centralnych, którzy polegli wtedy pod Krakowem, Łapanowem czy Limanową – wszyscy oni pracowali dla naszej przyszłej niepodległości i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, oddali za nią życie, jak to proroczo głoszą słowa wyryte na tablicy jednego z wojskowych cmentarzy:
Nam wojna stała się grobem – Wam odrodzeniem.
Gdy chodzicie w blasku dnia – pomyślcie o tych, którzy za was polegli”
Cytat za:Juliusz Bator, Wojna Galicyjska, str. 164, Wydawnictwo EGIS Sp. Z o.o. 2008)
   Dość wspomnieć ponad tysiąc lat wspólnych dziejów, wspólnych świętych, władców, polsko-węgierskie braterstwo broni, pomoc udzieloną przez naszych bratanków w wojnie polsko-bolszewickiej i polskim uchodźcom w czasie II wojny światowej.
Dlatego  zamierzam nadal paradować w galowym uniformie węgierskiego huzara po moim mieście. Kupionym za własne pieniądze, a nie na rachunek instytucji dającej stołek, pensję i zatrudnienie. Nie dla własnej chwały ani zaszczytów, bo i tak - jak widać – jestem rozpoznawalny. Dla mojego rodzinnego Jabłońca i pamięci pochowanych tam bohaterów.  I żeby szlag trafiał wszystkich pogrobowców Lenina, Stalina i Zołotara.

mgr inż. Marek Sukiennik

Tagi: Bez tytułu,