Kombinacja ta, stosowana często przez peerelowskie służby bezpieczeństwa polegała na przesyłaniu określonych (zwykle fałszywych) treści ukierunkowanych na grupę lub środowisko będące przedmiotem manipulacji. Ich oddziaływanie miało wpływać na zachowanie poszczególnych członków grupy i umożliwiać sterowanie zachowaniami. Dla zapewnienia sterowania niezbędne było posiadanie wewnątrz grupy agenta lub agentów, inspirujących określone działania i reakcje. Zadanie agentów polegało również na zapewnieniu pożądanego odbioru impulsów kierowanych przez służbę bezpieczeństwa. Gdy poddana manipulacji grupa próbowała dokonać „czynu zabronionego”, następowała interwencja bezpieki, sprawę nagłaśniano propagandowo i ogłaszano jako sukces w walce z opozycją. Wielu z nas pamięta relacje telewizyjne z lat 80. ,w których pokazywano arsenały zabezpieczone rzekomo podczas „likwidacji grup terrorystycznych i kryminalnych”. Niektóre z tych „sukcesów” były efektem stosowania opisanej tu prowokacji. Interweniowano wówczas, gdy wymagały tego względy propagandowe, gdy bezpieka potrzebowała spektakularnego osiągnięcia lub rządzący chcieli uzyskać uzasadnienie dla zwiększenia represji.Tego rodzaju kombinacje były niezwykle użyteczne dla władzy, nie prowadziły bowiem do powstania realnych zagrożeń, pozwalały na pełną kontrolę wielu środowisk oraz „detonowanie” sprawy w momencie korzystnym dla reżimu. Rzekomy „wróg” był w istocie tworem wykreowanym i inspirowanym przez służby, działał pod ich wpływem i mógł zostać zdekonspirowany w dowolnej chwili. Określanie ich mianem prowokacji jest w pełni uzasadnione, bowiem powodzenie dezinformacji manipulacyjnej oraz zakres aktywności osób poddanych jej wpływom, zależały wyłącznie od działań agentów i planów służby bezpieczeństwa. Podobieństwa między obecną akcją Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i operacjami przeprowadzanymi przez SB, nie dotyczą jedynie metod pracy operacyjnej. Te bowiem są stosowane na całym świecie i powszechnie wykorzystywane w działaniach kontrwywiadu.Podstawowa cecha wspólna polega natomiast na wymierzeniu kombinacji w opozycję oraz spożytkowaniu jej w interesie służby specjalnej, w taki sposób, by uzasadnić potrzebę zachowania jej uprawnień i uchronić przed skutkami planowanych zmian.Za taką interpretacją przemawiają trzy, podstawowe przesłanki – okoliczności ujawnienia sprawy, szczególne nagłośnienie motywacji „terrorysty” oraz ocena sytuacji, w jakiej znajduje się służba, która prowokację przygotowała.Domniemanego „zamachowca” zatrzymano tuż przed 11 listopada i Marszem Niepodległości, który zgromadził środowiska patriotyczne, nazywane przez reżim nacjonalistycznymi, ksenofobicznymi lub faszystowskimi. Podczas Marszu doszło do policyjnych prowokacji, wykorzystanych następnie przez ośrodki propagandy w celu zdyskredytowania i oskarżenia opozycji. „Uczestnicy prezydenckiego marszu 11 listopada mogli być narażeni na odwet wspólników Brunona K. Zagrożenie było realne, a w gęstym tłumie jedna kula potrafi zabić kilka osób” – ta kuriozalna wypowiedź jednego z medialnych „ekspertów” najpełniej charakteryzuje sposób interpretacji poszczególnych elementów prowokacji.Jej warstwa propagandowa została zatem spreparowana w nawiązaniu do skojarzeń powstałych po 11 listopada i miała posłużyć uderzeniu w opozycję. „Zdetonowanie” kombinacji kilka dni później, pozwoliło na wykorzystanie tych skojarzeń i precyzyjne ukierunkowanie reakcji społecznych.Nie przypadkiem, podczas spektaklu odegranego w warszawskiej centrali ABW, w sposób szczególny podkreślano, że „zamachowiec” działał pod wpływem sugestii innych osób, a kierować nim miały „względy narodowościowe, nacjonalistyczne i antysemickie”. Bez wątpienia, pierwsza część wypowiedzi jest prawdziwa, przy czym stwierdzenie o „sugestiach innych osób” może dotyczyć agentów ABW, działających „w grupie Brunona K.”.Określenie – „polski Breivik”, uknute natychmiast przez kremlowską rozgłośnię „Głos Rosji”, wskazywało natomiast nie tylko na usilne poszukiwanie dowodów „prawicowego ekstremizmu”, ale pozwalało zrozumieć, w jakim kierunku będzie rozgrywany wymiar polityczny kombinacji. Tuż po zamachu w Norwegii, rosyjskie służby specjalne objawiły się jako „sprzymierzeńcy Zachodu” i żądały „zrewidowania ustawodawstwa dotyczącego radykalnych osób i organizacji, wyrażających ekstremistyczne myśli i poglądy” oraz „niezwłocznego wypracowania wspólnych posunięć mających przeciwdziałać ksenofobii i nietolerancji.” Po ujawnieniu sprawy „polskiego Breivika”, szef rosyjskiego specoddziału „Alfa”, wsławionego mordowaniem czeczeńskich kobiet i dzieci, uznał, że „terroryzm z przypadków nadzwyczajnych przeobraził się w wydarzenia pospolite” i zaproponował, by „walczyć z nim wspólnymi siłami”.Celowo rezygnuję z analizowania innych informacji, podawanych podczas konferencji prasowej. Warto przyjąć, że są one niemożliwe do zweryfikowania i obarczone ryzykiem manipulacji. Jeśli wiemy, że ludzie ABW obserwowali „zamachowca” od roku, odpowiadali na zamieszczane przez niego apele, a nawet stali się członkami „grupy terrorystycznej” – potwierdza to charakter kombinacji operacyjnej i wskazuje, że wszystkie działania niedoszłego „terrorysty” odbywały się pod kontrolą Agencji, a zatem mogły być przez nią monitorowane lub wręcz inspirowane. Nie ma większego znaczenia, czy w tego rodzaju czynności angażowano funkcjonariuszy działających pod przykryciem czy tzw. osobowe źródła informacji, czyli tajnych współpracowników ABW. Operacja była w całości kontrolowana, a „zamachowiec” mógł robić to, czego życzyli sobie inspiratorzy. ABW i wspierająca ją prokuratura występują w tej sprawie jako jedyni depozytariusze „tajnych informacji”. Taka konstrukcja przekazu sprawia, że może być on dowolnie preparowany i modelowany, bez ryzyka ujawnienia prawdziwych okoliczności. Nie pojawi się ono nawet w trakcie ewentualnego procesu sądowego, bo już dziś można przyjąć, że będzie się odbywał za zamkniętymi drzwiami.Jedno zdanie z konferencji prasowej ABW zasługuje natomiast na uwagę. Szef Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, Artur Wrona, stwierdził w pewnym momencie - „uważam, że funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego winni mieć uprawnienia, które posiadają obecnie”. Zaapelował też "do osób zajmujących się tworzeniem prawa", by "pewne działania ustawowe gruntownie przemyśleli". Ta zaskakująca, polityczna deklaracja, zdaje się ujawniać podstawowy cel inscenizacji związanej z „zamachem” i dowodzi dużej determinacji ABW.Służba zarządzana przez Bondaryka stoi bowiem przed zagrożeniami wynikającymi z belwederskich planów „reformy służb”, dokonanej w oparciu o koncepcje powstałe podczas Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego (SPBN). Informowałem o nich na łamach „Gazety Polskiej” w styczniu br., zwracając uwagę, że opracowane przez ekspertów Komorowskiego „rekomendacje dla Polski” prowadzą do budowy reżimu prezydenckiego, w którym ośrodek belwederski pełniłby rolę decydenta w kwestiach bezpieczeństwa. Środowisko skupione wokół Belwederu zamierza gruntowanie przekształcić całą strukturę bezpieczeństwa narodowego, nakierować ją na cele prorosyjskie i upodobnić do wzorców kremlowskich.. Związane z tym zagrożenia, dotyczą nie tylko powołania specformacji stworzonej według sowieckiego modelu „kułaka”, zarządzanej przez zawodowych żołnierzy i podległej zwierzchnikowi Sił Zbrojnych, ale uczynienia z tej służby „zbrojnego ramienia”, grupy rządzącej. Wiele wskazuje, że realizacja planów SPBN-u dokonywać się będzie w oparciu o układ personalny byłych WSI i oznacza powrót do koncepcji sprzed 2006 roku.Jednym z narzędzi wpływów Komorowskiego ma stać się nadzór nad nową służbą specjalną, powstałą z połączenia Agencji Wywiadu ze Służbą Wywiadu Wojskowego. Doprowadzi to do znaczącego ograniczenia dotychczasowych kompetencji ABW. Szefostwo Agencji plany Belwederu może traktować niczym zamach na swoją pozycję i przywileje.Projekty opracowane w ramach SPBN przewidują m.in. podporządkowanie Agencji ministrowi spraw wewnętrznych oraz ograniczenie jej zadań do ochrony kontrwywiadowczej. ABW miałaby przekazać Policji (CBŚ) zadania w zakresie nielegalnego wytwarzania, posiadania i obrotu bronią i amunicją, a do Ministerstwa Finansów oddać kompetencje dotyczące zagrożeń korupcyjnych i ekonomicznych. Sprawy związane z ochroną informacji niejawnych, zostałyby zaś przekazane do Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji. Jego powołanie było również zaplanowane w projektach SPBN.Perspektywa tak drastycznego ograniczenia uprawnień ABW jest dostrzegana od dawna i wydaje się główną przyczyną masowych odejść z Agencji. Do sierpnia br. odeszło z niej 345 funkcjonariuszy, podczas gdy w całym zeszłym roku służbę opuściło 160 osób. Dymisje wszystkich zastępców Bondaryka, wydają się potwierdzać tę tendencję.Z wypowiedzi Donalda Tuska, szefa MSW Jacka Cichockiego oraz gen. Kozieja z BBN, wynika, że sprawa „integracji i koordynacji” służb jest przesądzona. W tej kwestii, podobnie jak w zamyśle reaktywacji wpływów byłych WSI, panuje całkowita zgoda. Jest ona tak dalece widoczna, że minister obrony narodowej, w ramach konsultacji społecznych zaprosił żołnierzy ze stowarzyszenia „SOWA” do prac nad założeniami do projektu ustawy o zmianie ustawy o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i Służbie Wywiadu Wojskowego. Nowelizacja ma zapewnić osobom „pokrzywdzonym” Raportem z Weryfikacji WSI uzyskanie odpowiednich gwarancji proceduralnych przez wprowadzenie prawa dostępu do akt, możliwości składania wyjaśnień oraz uruchomienie sądowej kontroli decyzji o podaniu do publicznej wiadomości danych osobowych objętych raportem. Niewykluczone, że niedawna inicjatywa Kancelarii Prezydenta, polegająca na rozsyłaniu pism do urzędów i służb podległych premierowi z pytaniem o lokalizację materiałów badanych przez Komisję Weryfikacyjną WSI, ma również związek z ochroną interesów środowiska WSI.Służba Krzysztofa Bondaryka, zagrożona marginalizacją i odebraniem szeregu uprawnień, może próbować kontrakcji. Jednym z jej elementów wydaje się próba uwiarygodnienia w oczach decydentów i wykazania, że operacje realizowane przez ABW służą grupie rządzącej i są niezbędne w walce z opozycją. Jeśli kombinację związaną z „zamachem” ocenić w tych kategoriach, okaże się, że jest skutki są korzystne dla wszystkich środowisk reżimowych.Media otrzymały gotowy materiał propagandowy i idealny temat zastępczy, pozwalający ukryć afery i rządowe porażki. Rząd znalazł pretekst do powołania "rady ds. przeciwdziałania dyskryminacji rasowej, ksenofobii i związanej z nią nietolerancji", która podejmie systemową walkę z „prawicowymi ekstremistami”. Donald Tusk mógł pojawić się w roli „męża stanu” i nawoływać do „wyrzeczenia się języka agresji i nienawiści”, a Bronisław Komorowski wcielił się w ulubioną postać „arbitra” i dostał kolejny argument do tworzenia restrykcyjnych regulacji prawnych. Prokuratura wykazała się ścisłym współdziałaniem ze służbami, zaś sama ABW objawiła jako gwarant bezpieczeństwa i wytrwały tropiciel „zagrożeń terrorystycznych”.Efekty tej operacji z pewnością nie uchronią Agencji przed odebraniem prymatu w służbach specjalnych, a szef ABW nie ocali swojej pozycji. Kombinacja została nieudolnie „spalona” zbyt nachalnym przesłaniem politycznym i niewiarygodną, miejscami infantylną narracją, zbudowaną na tezach propagandy. W równej mierze, jest to dowodem braku profesjonalizmu, jak desperacji, z jaką służba Krzysztofa Bondaryka próbuje bronić swoich uprawnień. Obie przesłanki są druzgoczące dla ABW i dyskwalifikują Agencję jako propaństwową, profesjonalną formację.Nie ma jednak wątpliwości, że niezależnie od dalszych losów Bondaryka i następstw SPBN-owskiej reformy, sprawa zagrożenia „prawicowym ekstremizmem” zostanie dogłębnie wykorzystana przez reżim, posłuży do rozpętania nagonki na środowiska patriotyczne, uzasadni wzrost represyjności prawa i stanie się preludium przed siłową rozprawą z opozycją.Kombinacja rozegrana przez ABW może być zaledwie początkiem działań, jakich należy się spodziewać ze strony służb specjalnych. Ich kulminacja nastąpi, gdy plany Belwederu zostaną urzeczywistnione, a nad nami zaciśnie się „zintegrowana i skoordynowana” pięść wojskowych służb.
Autor: Aleksander Ścios Źródło: bezdekretu.blogspot.com