Autor: Piotr Kowalczuk
Heterofobia we Francji
Opublikowany w: Wydarzenia
–
22 kwietnia 2013
We Francji ustawa o gejowskich małżeństwach jest w senacie, a policja już ściga jej przeciwników i zwolenników tradycyjnej rodziny za to, że manifestują swoje poglądy. O niewiarygodnej i bulwersującej sprawie opowiada nasz korespondent Piotr Kowalczuk:
„Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć” – te słowa przypisuje się Wolterowi, choć zdaje się nigdy ich nie wypowiedział. Tak czy inaczej funkcjonują w zbiorowej świadomości jako szlachetne hasło Oświecenia ukute w obronie wolności słowa i sumienia. Okazuje się jednak, że dziś w ojczyźnie Woltera, gdzie u władzy jest lider sił postępu i jedynie słusznych idei, socjalista Hollande, gdzie kawiorowej lewicy nie zamykają się usta pełne frazesów o demokracji i swobodach, za wyrażanie wstecznych poglądów grożą teraz policyjne szykany i trzeba płacić za nie grzywnę.
Pan Franck Talleu spacerował spokojnie z żoną i dziećmi po Parku Luksemburskim w Paryżu, gdy zatrzymali go żandarmi. Został doprowadzony na komisariat, gdzie wlepiono mu grzywnę za szerzenie homofobii. Pan Talleu zdaniem stróżów porządku publicznego szerzył homofobię rysunkiem na piersiach bluzy z kapturem. Przedstawia trzymających się za ręce mamę, tatę i dwójkę dzieci. I jest jednocześnie symbolem tych, którym nie podoba się idea gejowskich małżeństw, a szczególnie adoptowania przez nie dzieci.
Przy okazji przypomnijmy, że francuskie Zgromadzenie Narodowe 12 lutego przegłosowało zezwalającą na to ustawę, nad którą teraz deliberuje senat. We wtorek 9 kwietnia senat przyjął jeden z kluczowych artykułów o adopcji dzieci, ale do zakończenia ścieżki legislacyjnej jeszcze daleko. Mimo to jej przeciwnicy za niewinny symbol swoich przekonań, pozbawiony agresji, a nawet słów, przypominający szkolny rysunek dziecka „Na spacerze z rodzicami”, już są karani administracyjnie. Bo nie chodzi wcale o izolowany incydent, w którym organ intelektualny haniebnie zawiódł żandarma, a o całą serię podobnych przypadków. Jak donosi „Le Figaro”, podobny los spotkał uprawiającego w parku jogging w identycznej bluzie Chrisophe’a. Został zatrzymany, siłą doprowadzony na komisariatu, przesłuchany, zmuszony do zdjęcia bluzy i ukarany grzywną za homofobię. Identycznie żandarmi potraktowali Fredericka za to, że spacerował w bluzie z napisem: „Hollande! Twoja ustawa nie przejdzie”. Jak z rozbrajającą szczerością wyznał jeden ze stróżów – no właśnie, czego? Porządku publicznego czy jedynie słusznych poglądów – gdyby na bluzie był napis: „Hollande! Twoja ustawa przejdzie”, nie byłoby problemu.
Jest to więc konwekwentnie prowadzona polityka, która kojarzy się bardzo brzydko, bo z Orwellem albo metodami oświeconego zamordyzmu. Jedno jest pewne: na ołtarzu homoideologii, która najwyraźniej z postępowych umysłów wypiera zdezelowane dogmaty walki klas, złożono daninę z demokracji. Przy całym szacunku dla procesu demokratycznego we Francji, w której władzę sprawują i prawo stanowią ludzie demokratycznie wybrani, przy wynikającym z tego szacunku dla homoustawy, trzeba jednak aberację nazwać po imieniu: nazywa się heterofobią. Od homofobii różnie się tylko tym, że jej nie ścigają francuscy żandarmi. I gdzież się podziali etatowi obrońcy swobód obozu postępu? Nie wiem czym to się leczy. Może wystarczy kubeł zimnej wody, a może trzeba sięgnąć po oleum konopne Pana Zagłoby. W każdym razie choroba niebezpiecznie atakuje mózg, rozwija się i grozi epidemią. Co gorsza, w niektórych kręgach - na lewo od normalności - cierpiący na nią chodzą w glorii bojowników walki o sprawiedliwy, ma się rozmieć lewicowy świat, a przy okazji uchodzą za proroków i wizjonerów, jak odurzona palonym zielem Pytia w Delfach.