Ostatnimi laty zdarza mi się pracować dorywczo jako kierowca. Jeżdżę zatem po małych miejscowościach województwa małopolskiego, przeważnie po górskich wioskach.
Bywa, że docieram (już spieszony) do najodleglejszych przysiółków, schowanych w lasach, gdzie nie sposób dojechać nawet terenowym autem z napędem 4x4, takim prawdziwym, nie SUV-em. To co zobaczyłem i usłyszałem, zainspirowało mnie – a po prawdzie zmusiło - do skreślenia takich oto refleksji.
Niby tuż obok nas, a zupełnie inny świat. Zderzenie wariackiego miejskiego tempa życia z tutejszą rzeczywistością bywa gwałtowne. Czas płynie tu swoim rytmem. Wokoło góry i niebo. Tutejsze źródła dają początek krystalicznie czystym (póki co) strumykom i potokom.
Zgniła zieleń lasu kontrastuje z jasnozielonym kobiercem dzikiej łąki upstrzonej wszystkimi kolorami ziół i polnych kwiatów. Cywilizacja nie poharatała tu jeszcze natury i ludzi. Na szczęście. Wyciągów narciarskich nie uświadczy, bo za daleko od głównych dróg i ludzkich skupisk zwanych miastami. GSM też nie inwestuje w takie okolice. Brak klientów. Asfalt kończy się u podnóża gór. Dalej gmina nie zafunduje, bo za mało domostw, a w nich potencjalnych użytkowników. Dawniej, bywało, prominentny decydent kupił w okolicy działkę i domek letniskowy pobudował. Taki nieduży. Z drewna. Drogę mu zrobili a energetyka prąd podciągnęła. A dzisiaj? Teraz, panie, to globalizacja – mówią. Nasi rodzimi decydenci kupują dacze w Hiszpanii, Grecji, na Florydzie. Ponoć tam taniej i okolice atrakcyjniejsze. Czort by się na tym nie wyznał.
Śpiew ptaków, szum wiatru, plusk wody w strumyczku. Idylla?
Ludzie tu życzliwi, pogadani, otwarci. Wyjątkowi. Prości i twardzi, zahartowani przez życie, które ich nie pieściło. Sól tej ziemi. Na staropolskie: Szczęść Boże odpowiadają: Daj i wam Boże. Przy rozmowie patrzą prosto w oczy. Życzliwie, choć obcego, wypytają o zdrowie, o dzieci, o pracę. Często żyją samotnie, jeszcze częściej w niedostatku. W biedzie, powiem bez ogródek. Ale nie krzywdzą sobie losu. Trzeba wyżyć z niewielkiej renciny albo emerytury; z reguły siedem lub osiem stówek na miesiąc. Nierzadko połowa z tego idzie dla młodych, bo pracy nie mają. Dorobić nie ma gdzie. Chyba że w lesie, przy wyrębie, sezonowo. Zdarza się, że ścięte drzewo na złość zwali się tam gdzie nie powinno i przygniecie człowieka. Na amen. Tylko opału i świeżego powietrza tu dostatek. Sągi porąbanego drewna przy ścianach zabudowań to jedyne oznaki „bogactwa” w tych okolicach. Do najbliższego sklepu 8-10 km. Do lekarza i księdza jeszcze dalej. Trzeba liczyć tylko na siebie. Od czasu do czasu zajrzy sąsiad.
Ustawiczne zmaganie się z naturą. W zimie śniegi odcinają dostęp do świata. Od wiosny do jesieni ciężka praca na roli. Zasadzi się ziemniaki, to przyjdzie wataha dzików i zryje do imentu. Wzejdą warzywa, to zjedzą jelonki. Zasieje się zboże, to wypłukają gwałtowne deszcze. Traktorem z kosiarką rotacyjną lub pługiem wjechać na te zbyrki się nie da. Pozostaje koń, ale jego utrzymanie jest kosztowne. Na kosę już sił nie starcza. Pokazują, o tam …było orne pole, a dziś …dzika nieskoszona łąka. Raj dla pasikoników.
Nowych domów jak na lekarstwo. Młodych wygnało całymi rodzinami za granicę, bo tam chleb. Czy wrócą? Kiedy? Do czego?
W stare chałupy się nie inwestuje. Bo i z czego, jak ledwie starcza na przetrwanie. Proszą Boga, by na ojcowiźnie dożyć końca swych dni.
Nie ma tu zwyczaju zamykać drzwi na klucz. Zwykle są uchylone. Na progu leniwie drzemie kot, wcale nie mając zamiaru ustąpić miejsca przybyszowi. Obejścia pilnuje uwiązany u budy kundelek, bardziej hałaśliwy, aniżeli groźny. W małych podwójnych skrzynkowych oknach wygrzewają się do słońca pelargonie. Złodziej tu nie zagląda. Bo i po co? Pieniędzy nie znajdzie. Nawet takie sprzęty jak lodówka, pralka, kuchenka gazowa są tu nieobecne. Telewizor też jest zbytkiem. Powiedzą: Panie, szkoda nerwów i czasu. Cóż ich może obchodzić, że jakiś cudak (czytaj: celebryta) rozwodzi się właśnie z żoną (którąś z kolei), że jeden dostał medal a drugi milionową premię, że wpływowy polityk wpadł w ekstazę, bo mu słupki sondażowe poszły w górę. Zresztą po wyłączeniu sygnału analogowego, to i tak bubel. „Człowieczy los nie jest bajką ani snem” – te słowa śpiewane przez Annę German, tu zwłaszcza, nabierają właściwego sensu.
Zapytacie: Po co to piszę? Ani to nowe, ani odkrywcze. To prawda. Ale warto co jakiś czas uświadomić sobie, że niedaleko od nas istnieje świat inny od tego, w którym my żyjemy. Świat prostych zasad; choć ubogi i zatroskany, ale szczery i życzliwy. Pogodny. I nasz świat; świat wątpliwego dobrobytu i iluzorycznego sukcesu, okupionych … . No właśnie, jaką ceną?
Widziałem ludzi uharowanych po łokcie, ale uśmiechniętych. Rozmawiałem z ludźmi żyjącymi w prostocie, ale bogatych duchem i bogobojnych. Spotkałem ludzi szczęśliwych. A może mi się tylko tak wydawało?
Tekst i zdjęcia: Obserwator
http://www.youtube.com/watch?v=iK4BG6CJCrI