Czasem lękam się praw dziecka

Czas „Oktawy Dnia Dziecka” powoduje, iż trudno uniknąć w rozmowach tematu praw naszych pociech. Temat ten jest o tyle interesujący, że dzisiaj każdy ma nie tylko pełne prawo mówić o prawach, ale też ma ku temu coraz więcej możliwości technicznych. Literatury fachowej na temat praw dziecka jest dość dużo. Wypowiadają się zarówno prawnicy, jak i pedagodzy pewni swego zdania odnośnie uprawnień, coraz rzadziej rodzących się w naszym kraju, dzieci. Mnie przy tej okazji zainteresowała jednak zupełnie inna pozycja fachowa. Jest nią ściśle mówiąc wiersz Marcina Brykczyńskiego noszący tytuł „O prawach dziecka”. Wiersz ten ma o tyle doniosłe znaczenie, że podawany jest, jako obowiązkowy „utwór do analizy” w jednym z podręczników używanych w klasie pierwszej szkoły podstawowej. Autor na początku, słusznie, niczym Janusz Korczak przypomina, że dziecko to po prostu człowiek, tyle, że mniejszy. Dlatego też, zdaniem Brykczyńskiego dobrze, że znaleźli się „ludzie uczeni, którym za to należą się brawa, chcąc wielu dzieci los odmienić, spisali dla Was mądre prawa”. Autor następnie proponuje pociechom wędrówkę w świat owych praw. Tu niestety zaczynają się schody. Brykczyński tak zaczyna swoje wywody dotyczące praw: „Więc je na co dzień i od święta, Spróbujcie dobrze zapamiętać. Nikt mnie siłą nie ma prawa zmuszać do niczego. A szczególnie do zrobienia czegoś niedobrego”. Hm, pojęcie siły jest dość względne. Możemy mieć tutaj na myśli konie zaprzęgowe, widok pasa lub też siłę perswazji. Czy istotnie mojej ośmioletniej córki nie mogę do niczego zmuszać? Np. by wstała do szkoły? Oczywiście moment, w którym pojawia się przymus zawsze jest trudny i dla tego, który zmusza i dla osoby, która jest zmuszana. Nawet jednak, w prawie administracyjnym mamy sytuacje, w której jesteśmy do czegoś zmuszani. Na przykład gdy zarażam innych, a nie chcę się leczyć, bo fajnie jest zarażać, wówczas nie dziwmy się, że inspektor sanitarny wsadzi nas z pomocą policji do szpitala. Czy przymus w tym wypadku, jest niemiły? Zapewne tak. Czy jednak można pozwolić, by ktoś krzywdził innych jednocześnie krzywdząc siebie? Moja córka ma wstać do szkoły, bo taki jest jej obowiązek, możemy o nim porozmawiać, ale w drodze do szkolnej ławy. Czy to paternalizm? Pewnie tak, ale jako pater mam do niego w pewnych sytuacjach prawo. Idźmy jednak dalej. Marcin Brykczyński w kolejnym akapicie zauważa, że dziecko może powtarzać sobie taką oto strofę: „Mogę uczyć się wszystkiego co mnie zaciekawi I mam prawo sam wybierać, z kim się będę bawić”. Interesujące. Co powinienem powiedzieć mojej córce, gdy przyjdzie i powie: „tato ten okultyzm jest bardzo ciekawy, Ania zna się na nim, jak nikt inny w szkole, a ja zamierzam dołączyć do jej grupy czarnej magii”. W myśl tej filozofii powinienem powiedzieć: „super, kochanie trzymam kciuki za wasze intelektualne przygody, to świetnie, że Ania potrafi tak zarażać cie pasją poznawania”. A może lepiej jednak wziąć córkę na bok i powiedzieć wprost: „ponieważ Cię kocham i troszczę się o ciebie muszę zabronić ci takich zabaw”. Oczywiście w tym momencie dziecko ma prawo wiedzieć, czego tak naprawdę mu zabraniam. Ma prawo by oczekiwać ode mnie bym poświęcił mu czas. Każda sytuacja jest zapewne wyjątkowa. Mnie jednak zastanawia jedno: czy rodzic naprawdę w czasach dzisiejszych nie ma prawa powiedzieć dziecku NIE?! W myśl proponowanych w podręczniku zasad to dziecko tworzy normy zgodnie z którymi ma postępować. Brykczyński ma rację pisząc: „Nikt nie może mnie poniżać, krzywdzić, bić, wyzywać. I każdego mogę zawsze na ratunek wzywać”. Tego nikt nie zamierza podważać. Czy jednak koniecznie trzeba kształtować w dzieciach świadomość, że rodzina nie jest niczym trwałym? Jak bowiem wytłumaczyć następujące zdanie: „Jeśli mama albo tata już nie mieszka z nami, Nikt nie może mi zabronić spotkać ich czasami”. Oczywiście rozwody są coraz częstsze. Czy jednak dzieciom należy wkładać do głowy, że są czymś normalnym? Czy normalnym jest, że dwoje ludzi wpierw sobie coś przyrzeka, buduje rzeczywistość, tworzy rodzinę, a następnie to burzy decyzję rozstania? Rozwód jest dramatem, tragedią, cierpieniem i bólem, ale nie twórzmy rzeczywistości, w której to nasze dzieci uznają, iż jest on czymś normalnym. Zapewne stowarzyszenia rodziców mogą podać liczne przykłady ograniczania kontaktu z dziećmi. Dziecko ma tym samym prawo by widzieć ich oboje. Ale ma ono również prawo, by poznawać klimat, w którym to rodzina jest najbezpieczniejszym miejscem, gdzie dziecko doświadcza miłości. Czytając podobne utwory można oczywiście uznać, że dobrze się dzieje, iż dzieci od najwcześniejszych lat uczą się o przynależnych im przyrodzonych i niezbywalnych prawach. Tyle, że one nie istnieją bez obowiązków. Leon Petrażycki, guru filozofów prawa zwracał uwagę, że każda norma prawna by mogła zaistnieć musi składać się z uprawnienia oraz zobowiązania. Genialnie ukazał to bł. Jan XXIII stwierdzając w Encyklice Pacem In terris, że: „tych więc ludzi, którzy dopominają się o swe własne prawa, a równocześnie albo całkowicie zapominają o swych obowiązkach, albo wykonują je niedbale, trzeba porównać z tymi, którzy jedną ręką wznoszą gmach, a drugą go burzą”. Oczywiście można powtarzać, za Markiem Michalakiem, iż nie można „wrzucać do jednego garnka praw i obowiązków, bo wówczas zatracimy ideę praw”. To prawda, tyle, że problem polega na tym, że trąbiąc jedynie o prawach dziecka zaczynamy powoli demoralizować dzieci owymi prawami. Zapominając o logice obowiązku budujemy kulturę: ja chcę, ja mogę, ja mam prawo. Zaproponujmy zatem nieco zmodyfikowaną wersję wiersza, które przed Dniem Dziecka czytali pierwszoklasiści. Tym samym dopiszmy zwracając się do dziecka: „ Masz prawo do miłości w rodzinie, to najważniejsze wnioski, pamiętaj jednak mój drogi, że masz też obowiązki.”

Błażej J. Kmieciak

Źródło: www.pch24.pl